Chuliganie, kibole, wandale i wariaci zdarzali się zawsze i wszędzie, ale średnie i starsze pokolenie potwierdzi, że w PRL było ich kilkanaście razy mniej. Jak to możliwe?
Hipoteza medialna głosi, iż „ekscesów” i „wyczynów” było tyle samo, tylko mniej było samych mediów, a te, które były, podlegały wszechwładnej państwowej cenzurze. Cenzura zaś – ta z centralą na Mysiej i delegaturami we wszystkich ważniejszych miastach – nie zezwalała na publikowanie prawdziwych doniesień o poziomie przestępczości/wykraczalności, gdyż podważałoby to wizję realnego socjalizmu jako ustrojowego raju. Dziś cenzura nie tylko jest zakazana konstytucyjnie (art. 54.), lecz – a może przede wszystkim – istnieje internet, dzięki któremu dobre i złe wieści trafiają pod strzechy jak leci i czynią to dosłownie z prędkością światła.
Hipoteza wychowawcza sugeruje, że chodzi o brutalną przemoc mundurowej, sądowniczej i rodzicielskiej władzy ludowej. Pijany chuligan spod budki z piwem (innych nie było), który wybił szybę w budce telefonicznej, musiał się liczyć z nieuchronną milicyjną represją. Łomot, dołek, bomba i tryb. Młodociany wandal, zwany dziś ulicznym artystą-graficiarzem, który swoimi bazgrołami zniszczył świeżo odmalowaną elewację, dostawał lanie od ukaranego grzywną ojca, i więcej tego nie robił. Dziś ojciec poszedłby za to do więzienia, gdyż „edukacja cielesna” również jest zakazana konstytucyjnie (art. 40.). Młodszemu pokoleniu trzeba jeszcze wyjaśnić znaczenie pojęć „budka z piwem” oraz „budka telefoniczna”.
Według hipotezy filozoficznej (wersja heglowsko-marksistowska), dopiero w III RP wytyczone zostały prawidłowe granice wolności obywatelskiej, co wyraziło się w słynnym haśle „róbta co chceta”. Dziś każdy może swobodnie manifestować swoje poglądy, ten zaś, kto mu w tym próbowałby przeszkadzać, zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za kneblowanie ust. O osobach publicznych można mówić brzydko i dosadnie bardziej niż o osobach prywatnych (europejskie kryterium grubej skóry), państwowe zaś siły porządkowe po to zostały wyposażone w kosztowne tarcze, hełmy i przyłbice, aby opłacanym z budżetu funkcjonariuszom nie groził większy uszczerbek na zdrowiu wskutek przypadkowego zderzenia z pokojowo ciśniętym betonowym krawężnikiem, stalową mutrą lub innym wyrazicielem demokratycznych obywatelskich zapatrywań.
I tylko nie wiem, jak racjonalnie wyjaśnić postępowanie naszego Biura Ochrony Rządu podczas niedawnego głośnego incydentu z bronkobusem. Spytałem waszyngtońskich kumpli, czy często zdarza się w USA ostrzelanie prezydenckiej limuzyny – ot, dla płochego żartu – niewinnymi pociskami wypełnionymi farbą. Odpowiedzieli, że nikt o zdrowych zmysłach takich sztuczek nie próbuje, gdyż natychmiast zostałby zabity przez agentów Secret Servis, którzy dopiero potem sprawdziliby, kto, z czego i dlaczego strzelał.