"Rzeczpospolita": Wybory do Izby Gmin 7 maja będą przełomem we współczesnej historii Wielkiej Brytanii. Partia Niepodległościowa Zjednoczonego Królestwa (UKIP) może rozbić dwupartyjny podział władzy, a pod naciskiem pana ugrupowania David Cameron obiecał, że jeśli utrzyma się u władzy, rozpisze referendum w sprawie pozostania kraju w Unii Europejskiej. Tego wszystkiego by nie było, gdyby nie masowy napływ polskich emigrantów na Wyspy od dziesięciu lat?
Paul Nutall, wiceprzewodniczący UKIP: Emigracja to rzeczywiście najważniejszy obok zabezpieczeń zdrowotnych i stanu gospodarki temat tych wyborów. I właśnie dlatego zaufanie do obu partii, które od dziesiątek lat rządziły naszym krajem, załamało się. Nikt nie wierzy w szczególności laburzystom, bo od 1997 do 2010 roku spowodowali, że liczba imigrantów osiedlających się w Wielkiej Brytanii przekroczyła o 3 miliony liczbę osób, które wyjechały. Ludzie nie wierzą jednak także konserwatystom. David Cameron obiecał jeszcze w 2010 r., że obniży liczbę imigrantów przyjeżdżających do Wielkiej Brytanii do dziesiątków tysięcy. A tymczasem tylko w ubiegłym roku ich napływ spowodował, że liczba ludności wzrosła o 298 tys. To tak, jakby na naszych, i tak już bardzo gęsto zaludnionych, Wyspach pojawiało się każdego roku nowe miasto wielkości Nottingham. To jest tempo przyrostu ludności absolutnie nie do utrzymania. W ten sposób rozsadzamy spójność społeczeństwa, podcinamy podstawy gospodarki, obniżając poziom płac.
Ależ wszystkie analizy, od Cambridge po Oksford, pokazują, że Polacy znacznie więcej wpłacają do brytyjskiego budżetu państwa niż z niego wyciągają w formie dopłat socjalnych. To także dzięki nim gospodarka rozwija się szybciej.
Zgoda, wpłacają do budżetu więcej, niż z niego otrzymują. Ale wszystko zależy od tego, jak ten bilans jest liczony. Mamy bowiem dowody, że każdych stu imigrantów, którzy przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii, wyrzuca na bruk stu rodzimych Brytyjczyków. A taki wzrost bezrobocia, poza innymi, fatalnymi skutkami, powoduje także ogromne wydatki budżetowe. Z napływu imigrantów cieszy się tylko wielki biznes, bo wygrywa na grze podaży i popytu siły roboczej. Dawno udowodnił to Keynes. Nadmierna podaż pracowników ściąga w dół nasze płace, bo imigranci z Europy Środkowej są gotowi pracować za znacznie gorsze pieniądze niż Brytyjczycy.
Nigel Farage nie przestanie więc złorzeczyć na Polaków, mimo że książę Jan Żyliński pozwał go już za to na pojedynek w Hyde Parku?
Ten arystokrata to jest w ogóle zdrowy na umyśle? (śmiech) Pojedynki są w Wielkiej Brytanii zakazane od wielu lat. Zresztą Nigel nie ma szabli. A tak na poważnie: my o nic nie oskarżamy imigrantów. Rozumiemy, że chcą tutaj przyjechać, aby poprawić życie. Oskarżamy natomiast brytyjski rząd o to, że doprowadził do sytuacji, w której już nie poznajemy własnych miast. Obecny układ po prostu nie ma sensu. Byłem niedawno w Bułgarii. Czy wie pan, że tam minimalna pensja wynosi zaledwie 160 euro miesięcznie? A przeciętna płaca to 450 euro miesięcznie. W takiej sytuacji ruch ludności zawsze będzie prowadził tylko w jednym kierunku, od nich do nas. Bo jeśli Bułgar obudzi się pewnego poranka i dojdzie do wniosku, że ma dosyć tej biedy, to co zrobi? Przyjedzie do Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy nigdy nie zaczną natomiast wyjeżdżać masowo do Europy Wschodniej. To zresztą nie tylko nasz problem. Polska, Bułgaria, inne kraje Europy Środkowej cierpią z powodu nieprawdopodobnego drenażu mózgów. Najbardziej utalentowani, młodzi i dynamiczni wyjeżdżają z kraju. A kiedy przyjeżdżają do Londynu, odkrywają, że ulice nie są wybrukowane złotem. W konsekwencji mamy wysoko wykwalifikowanych księgowych z Europy Wschodniej czy prawników, którzy podają kawę lub herbatę w kawiarniach albo pracują za kontuarem w pubach. Czyż nie byłoby lepiej dla nich samych i dla ich własnych krajów, gdyby zostali i przyczynili się do rozwoju ojczystej gospodarki, wykonując zawód, którego się wyuczyli?
Jak to zmienić?
Dla nas wzorem jest system selekcji imigrantów oparty na punktach, jaki wprowadziła Australia. Premiuje umiejętności, których dany kraj rzeczywiście potrzebuje. Dopiero gdy ktoś otrzyma odpowiednią liczbę punktów, może liczyć na wizę uprawniającą do podjęcia pracy. Dziś wszystko stoi na głowie. Podam prosty przykład chirurga mózgu z Indii, z wielkim doświadczeniem i doskonałą znajomością angielskiego. On właściwie nie ma szans na przyjazd do Anglii, bo pochodzi spoza Unii Europejskiej. Jeśli natomiast ktoś przyjeżdża z Łotwy, Polski, Bułgarii, Hiszpanii czy Francji, nie ma znaczenia, czy jest bezrobotny, czy coś potrafi – nasz kraj stoi przed nim otworem, bo tego wymaga unijna swoboda przemieszczania się ludzi. My chcemy stworzyć system, w którym od każdego wymaga się odpowiednich kwalifikacji, niezależnie od tego, skąd pochodzi.