To była dziwna debata. Wszyscy kandydaci narzekali na formułę, w której w ciągu ponad godziny jest tylko kilka minut na wypowiedź. Ale wszyscy (poza prezydentem Bronisławem Komorowskim, który ostatecznie się nie pojawił), mieli swój interes, by w studiu być.
Najmniejsi, by w ogóle zaistnieć, Kukiz i Korwin-Mikke, by rozstrzygnąć pojedynek o trzecie miejsce, zaś Duda, by móc podkreślać, że prezydent lekceważy swoich konkurentów. Sztabowcy PiS mówili dziennikarzom, że ich celem jest ekspozycja kandydata w "formacie prezydenckim". Miał być najpoważniejszy i najbardziej wiarygodny. Dlatego nie uciekał się do słownych utarczek, nie sypał bon motami i mówił okrągłymi zdaniami.
Na tle iskrzących dowcipem rywali wyszedł na nieco wycofanego, ale jak podkreślało otoczenie Dudy, tak miało być. "Nie stracił" - powtarzano najczęściej. Widzowie mieli zapamiętać jego pierwszą wypowiedź. Że poda się do dymisji, jeśli jako prezydent w ciągu roku nie złoży ustaw obniżających wiek emerytalny i podwyższających kwotę wolną od podatku.
Duda zaczął jednak dość mocno stremowany. Widzowie nie mogli tego zobaczyć, ale wcześniej przez kilkadziesiąt minut przed wejściem na antenę sztabowcy kandydata spierali się z telewizyjnymi technikami o oświetlenie twarzy kandydata. Zdaniem otoczenia Dudy, na 5 minut przed starem audycji połowa jego twarzy była w cieniu (zajmował on pierwsze stanowisko na skraju sceny). Moment ten uchwyciła osoba z jego otoczenia.