Domagał się budowy stałych baz NATO w naszym kraju, choć obecny rząd o to samo stara się bez skutku od przynajmniej kilkunastu miesięcy. Zapowiadał także, że gdy dojdzie do władzy, Polska uzyska miejsce przy stole, przy którym Zachód prowadzi rokowania z Władimirem Putinem o przyszłości Ukrainy.
Dziś, zaledwie dwa tygodnie po objęciu przez Dudę urzędu prezydenckiego, jego sekretarz stanu ds. zagranicznych Krzysztof Szczerski mówi już innym tonem. Nie wspomina o włączeniu Polski do „formatu normandzkiego" niemiecko-francusko-rosyjsko-ukraińskich rokowań. A budowa baz ma być celem długiej, rocznej „kampanii dyplomatycznej".
Najwyraźniej nowy prezydent i jego ekipa zderzyli się z twardymi realiami europejskiej i międzynarodowej polityki. Zrozumieli, że Polska jest w niej krajem znaczącym, ale jednak niekluczowym. Dla spełnienia polskich postulatów Berlin i Waszyngton nie zaryzykują konfrontacji z Rosją. Nie ta liga.
Naiwność Dudy?
Kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami. Wystarczy przypomnieć, że w 2007 r. PO, dziś najbardziej proeuropejskie z polskich ugrupowań, dochodziła do władzy pod hasłem „Nicea albo śmierć", które doprowadziłoby do rozsadzenia Wspólnoty.