W nocy z 31 grudnia na 1 stycznia grupa ponad 1000 mężczyzn, według policji "o wyglądzie wskazującym na pochodzenie z krajów arabskich lub Afryki Północnej", zebrała się w okolicach dworca głównego w Kolonii i znajdującej się nieopodal katedry. Młodzi mężczyźni obrzucali petardami innych uczestników zabawy pod gołym niebem.
Z tłumu wyodrębniały się mniejsze grupy, które osaczały kobiety, napastowały je, a następnie okradały. Grupy napastników liczące kilkadziesiąt osób otaczały swoje ofiary, uniemożliwiając policji szybką interwencję. Policja przez długi czas nie potrafiła opanować sytuacji.
Szefowi policji z Kolonii zarzucano zwlekanie z poinformowanie opinii publicznej o wydarzeniach oraz ukrywanie pochodzenia osób, które brały udział w napaściach. Minister spraw wewnętrznych w rządzie landu Nadrenii Północnej-Westfalii Ralf Jaeger tłumaczył, że ta decyzja była niezbędna, by przywrócić wiarę w działania policji.
- Obywatele chcą wiedzieć, co wydarzyło się w sylwestrową noc, kim byli sprawcy i jak można w przyszłości uniknąć podobnych wypadków - tłumaczył w rozmowie z mediami.
Albers przyjął ze zrozumieniem decyzję i wziął pełną odpowiedzialność za wydarzenia z ubiegłego tygodnia. Jeszcze wczoraj szef policji wykluczył możliwość dymisji.