Na dzisiejszym pogrzebie legendy sowieckiej i rosyjskiej przestępczości milicja spodziewa się mafijnych delegacji z całego świata. A media prognozują wybuch wojny o wpływy między klanami przestępców.
[srodtytul]Skośnooki mafioso[/srodtytul]
69-letniego „Japończyka”, który ksywkę zawdzięczał skośnym oczom i porównaniom do słynnego Miszki Japończyka rozpruwającego odeskie sejfy na początku XX wieku, znał cały świat. Siedział w więzieniach w ZSRR i w USA. W czasach sowieckich najpierw należał do bandy „Mongoła”, potem był związany ze słynną mafią z Sołncewa, którą FBI w połowie lat 90. uznała za największą euroazjatycką organizację przestępczą na świecie. Licząca kilka tysięcy ludzi grupa miała działać w ścisłej współpracy ze służbami specjalnymi na terenie kilkudziesięciu państw. Na przełomie tysiąclecia „Japończyk” odsiadywał wyrok w Ameryce, a po ekstradycji do Rosji miał się związać z mafią gruzińską.
– Stał na czele słowiańskich i gruzińskich organizacji przestępczych, które walczyły z mafią czeczeńską w Moskwie – mówi „Rz” Siergiej Kaniew, dziennikarz śledczy „Nowej Gaziety”.
– Iwankow był człowiekiem numer jeden w przestępczej hierarchii w Rosji, możliwe, że nie tylko Rosji – komentował w rozmowie z kanałem Wiesti Władimir Kaliniczenko, były śledczy Prokuratury Generalnej ZSRR. Iwankow był tzw. worem w zakonie, autorytetem, jednym z najbardziej wpływowych członków przestępczej elity. – To cała kryminalna epoka. Był jak Al Capone – mówi Kaniew.