W co obecnie inwestycją Polacy? Czy bardziej inwestują, czy oszczędzają?
Paweł Chylewski: Można powiedzieć, że Polacy właściwie nie inwestują. Jeśli chodzi o oszczędzanie, to w tym przypadku już jest lepiej. Lokaty terminowe czy oszczędności na rachunkach Polaków są spore, ale samo inwestowanie, czyli zakup czegoś długoterminowego, takiego jak akcje, obligacje czy fundusze, nie jest popularne. Według badań inwestowanie deklaruje kilka procent osób. 2 proc. Polaków twierdzi, że inwestuję w ETF, około 7 proc. – w obligacje skarbowe. Na szczęście te liczby cały czas rosną.
Jednak trzeba jasno powiedzieć, że pod tym względem jesteśmy mocno w tyle za Europą Zachodnią, nie mówiąc już o Stanach Zjednoczonych – czyli po prostu za rozwiniętymi rynkami kapitałowymi.
Na pewno to się zmienia. I tutaj mBank ruszył z promocją wejścia z inwestycjami „pod strzechy”. Jako bank jesteśmy w awangardzie tych zmian, ale wiemy, że ten proces jest długi i pewnie jeszcze będzie trwał.
Na czym polega to wejście z inwestycjami „pod strzechy”?
Próbujemy odczarować wszystkie mity inwestycyjne i pomóc klientom pokonać te wszystkie obiekcje. Zapytani, dlaczego nie inwestują, Polacy najczęściej odpowiadają, że nie mają wiedzy. Tłumaczymy więc: „Nie możesz inwestować, jak nie masz wiedzy, ale nie myśl, drogi Kliencie, że potrzebujesz na to trzech lat studiów albo egzaminu doradcy inwestycyjnego”. Tak naprawdę wystarczy podstawowa wiedza, żeby długoterminowo odkładać np. na emeryturę.
Drugim takim mitem jest stwierdzenie, że trzeba mieć dużo pieniędzy, żeby inwestować. My mówimy wprost: jeśli masz 100 zł miesięcznie, to możesz być inwestorem.
Trzecim mitem jest opinia, że na rynkach się traci, a giełda to kasyno. Tłumaczymy, że rynki w długim terminie rosną, wystarczy mieć odpowiednio długi horyzont inwestycyjny i wyeliminować emocje albo trzymaćje na wodzy.
Bo to, co sprawia, że niektórzy traktują giełdę jak kasyno, to są emocje, a nie realne wartości, które na tej giełdzie występują.
Czy ci, którzy korzystają z usług mBanku, mogą liczyć na wsparcie w takich decyzjach?
Zdecydowanie tak. Wszystkie osoby, które zajmują się u nas tematami inwestycyjnymi i mają kontakt z klientem, są wyszkolone, odpowiednio certyfikowane. To osoby, które są w stanie świadczyć usługę doradztwa inwestycyjnego czy pośredniczyć w jej oferowaniu.
Dodatkowo większymi portfelami opiekują się specjaliści w budowaniu portfeli i rozmowy z klientem.
To też nie jest powszechna wiedza, ale bardzo ważna – najważniejsze w procesie inwestycyjnym jest omówienie strategii, czyli pierwsze trzy lub cztery spotkania, podczas których zaplanujemy, jak ma wyglądać majątek na następne 10, 20 i 30 lat.
Decyzje, co teraz kupić, co teraz sprzedać, tak naprawdę mają mniejszy wpływ. Instytut CFA pokazał wprost, że 90 proc. wyniku inwestycyjnego portfela danego klienta jest zdeterminowane tym, z jakich klas aktywów jest złożony ten portfel, a nie czy się kupiło, sprzedało, timingowało itd. To pokazuje, że kluczową sprawą jest ułożenie strategii, czyli de facto składowych tego portfela. I my w mBanku zdecydowanie na to stawiamy. Nasi ludzie są w tym po prostu świetni.
Czy można zauważyć, że coraz więcej osób jest zainteresowanych inwestowaniem? Czy coś się w tym sektorze „rusza”?
Tak, zdecydowanie się rusza. W mBanku regularnych wpłat na fundusze inwestycyjne, takich nawet kilkusetzłotowych, jest coraz więcej. Mamy kilkadziesiąt tysięcy osób, które robią to systematycznie. Polacy się bogacą i kapitału jest więcej, wzrasta też świadomość inwestycyjna, co powoduje, że z roku na rok stosunek bezpiecznego oszczędzania do inwestycji spada. Na pewno idziemy w dobrą stronę, choć moglibyśmy trochę szybciej.
Czy zmienia się to, w co inwestujemy?
Od 20 lat obserwuję rynek inwestorów indywidualnych i widzę duże zmiany, które przychodzą do nas znowu z rozwiniętych rynków kapitałowych. Coraz mniej mówimy o spekulacji giełdowej. Coraz mniej mówimy o krótkoterminowych zmianach. Coraz mniej klienci emocjonują się zmiennością, a coraz bardziej jesteśmy rynkiem dojrzałym. Po prostu stawiamy na długi horyzont. Widać na całym świecie, że globalne, duże private bankingi już od dekady stawiają właśnie na budowanie wartości w długim terminie.
W Polsce cały czas jest jednak spekulacja giełdowa: tu się kupi, tam się sprzeda, tu PKN Orlen, tu coś innego… Myślę jednak, że to będzie się zmniejszać wraz ze zrozumieniem tego, że trzeba być na rynku w długim terminie, nie panikować i nie próbować wybierać pojedynczych spółek. To najlepiej widać na wynikach inwestycyjnych polskich klientów, które są coraz lepsze, bo są skorelowane z rynkami globalnymi, które mają obecnie dobry czas.
A jak wyglądamy – jako Polacy – jeśli chodzi o inwestycje, oszczędności na tle innych krajów?
U nas zainwestowane jest ok. 5–7 proc. majątku, w rozwiniętych krajach ten odsetek wynosi nawet 50 proc. Niektórzy myślą o bardzo wysublimowanych klasach aktywów, rozwiązaniach przeznaczonych tylko dla największych portfeli i tajemnej wiedzy, sposobach na nabicie rynku. Jednak patrząc po prostu na Stany Zjednoczone, które mają ten rynek najbardziej rozwinięty, widać, że tak nie jest.
Amerykański klient private banking, który ma od kilkuset milionów do miliarda dolarów, ma majątek składający się z reguły w 50 proc. z aktywów jego firmy. W tej pozostałej części 40 proc. to są fundusze inwestycyjne, 30 proc. – to akcje, obligacje, 10 proc. – to nieruchomości i reszta.
Reszta – czyli około 20 proc. –to rozwiązania, takie jak udziały w private equity czy w innych aktywach niepublicznych. Tam też znajdują się bardzo modne i bardzo chwytliwe tematy, jak whisky, wina, sztuka, stare samochody. Jednak 70 proc. tej całej wartości to są rynki finansowe, płynne aktywa, takie jak akcje i obligacje czy fundusze. Tak buduje się w długim terminie wartości. Każdy klient, powinien zrobić podobnie. Najbogatsi ludzie mają po prostu portfel akcji i obligacji w różnej konfiguracji. Nie ma supersposobów na to, żeby te miliardowe portfele mogły rosnąć inaczej niż rynek. Taka jest zasada i przestrzegałbym przed szukaniem nowości, superrozwiązań, czegoś tylko i wyłącznie skrojonego na „tajemne” zaproszenie, „spod lady”.
A jak to wygląda w Polsce? Czy my jako Polacy mamy zaufanie do akcji i innych instrumentów?
Polacy mają ograniczone zaufanie do rynków finansowych jako takich. Takie instytucje jak mBank podkreślają cały czas, że walka z rynkiem właściwie nie ma sensu. Zamiast się zastanawiać, którą spółkę wybrać, po prostu trzeba kupić indeks giełdowy i to dzięki tej dywersyfikacji zarabiać duże pieniądze.
Jak chcemy budować nasz portfel z takich samych elementów jak najbogatsi ludzie, to szukajmy tego na globalnych rynkach akcji czy obligacji publicznych. Wtedy jest pewność, że dla przykładu mamy identyczną akcję spółki Apple jak Warren Buffett – najsłynniejszy inwestor na świecie. Nieruchomości czy obrazu „wspólnie” z Billem Gatesem raczej nie uda nam się kupić.
Tu też przestrzegam przed wyborem poszczególnych papierów. Są badania, które pokazują, że od lat 50. rynek w Stanach Zjednoczonych wzrósł o 23 000 proc.
Gdybyśmy wybrali medianę stopy zwrotu spółek z tego indeksu, czyli po prostu środkową wartość, odrzucając wszystkie gorsze i lepsze, to trzymając tę akcję, zarobimy średnio -7 proc. przez ten cały czas.
To jest tak, że 10 proc. spółek z indeksu robi świetne wyniki, połowa spółek z indeksu traci 70 proc. lub więcej albo wypada w ogóle z tego indeksu. Tak wygląda to na przestrzeni kilkudziesięciu lat.
I teraz pojawia się pytania: czy my jesteśmy w stanie uwierzyć, że wybierzemy te 10 proc. najlepszych? Jest to ekstremalnie trudne i tak naprawdę chyba nikt na świecie tego nie potrafi, więc dlaczego my mielibyśmy to potrafić? Ale czy 70-letni horyzont jest realny? Zgadzam się, że 23 000 proc. to jest dużo. Klienci poruszają takie mityczne stopy zwrotu na jakimś obrazie czy na whisky, ale rynek amerykański przez ostatnie 10 lat zarobił 200 proc. Za ostatnie 20 lat zarobił 400 proc., czyli z miliona w 20 lat robi się 5 milionów. Oczywiście można było więcej. Ale czy to jest dostatecznie dużo, żeby ten majątek pomnażać i być z tego zadowolonym? Myślę, że tak. Tym bardziej że znowu to jest indeks, w który inwestowaliśmy. Nikt nie kazał nam szukać najlepszej spółki. To nie jest tak, że musieliśmy znaleźć NVidię albo przewidzieć upadek Kodaka. ©℗
—rozmawiał r.bi.
Materiał Partnera