Prawo niejednokrotnie potwierdza, pisze Janusz Kochanowski do TK, że przedstawiciele narodu polskiego dopuszczali się zbrodni komunistycznych i nazistowskich. Jednak uchwalona w październiku 2006 r. ustawa o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa z lat 1944 – 1990 przewiduje odpowiedzialność karną (do trzech lat więzienia) za publiczne pomawianie narodu o te zbrodnie.
Trzeba więc określić granice, po których przekroczeniu za taką wypowiedź zaczyna grozić odpowiedzialność karna.
Doktor Stanisław Trociuk, zastępca rzecznika, mówił wczoraj w Trybunale, że niejasny system prawny może wywołać efekt mrożący: obywatele będą milczeć o zbrodniach w obawie przed karą. Narusza to wolność słowa i prawo do informacji. W tym samym tonie wypowiadali się pos. Witold Pahl i prok. Igor Dzialuk, którzy w imieniu Sejmu i prokuratora generalnego chcą również stwierdzenia niekonstytucyjności dwu zaskarżonych przepisów.
– To kaganiec dla wolności słowa i badań naukowych. Chodzi o odkrywanie prawdy historycznej. Godność narodową wystarczająco chronią inne przepisy – przekonywali.
Po co więc ustawodawca stworzył te regulacje? Ponieważ istniało poczucie nieskuteczności prawa w ściganiu kłamliwych wypowiedzi zagranicznych o polskich zbrodniach i obozach koncentracyjnych – wyjaśniał poseł. A nie wiadomo, jak prawo broni nas przed antypolonizmem i kłamstwem oświęcimskim.