Pan miał jednak inne plany. Jego pachołek ucapił kmiecia, twierdząc, że worek dukatów jest Panu winien, bo jeździł w tę i nazad, a opłat za każde mijane drzewo poniechał. Kmieć bronił się, że praca jego właśnie na jeżdżeniu w kółko się zasadza i że pieniędzy, których Pan się od niego domaga, na oczy nie widział...
Historia, jakich wiele w bajkach o złych panach i dobrych kmieciach. Tym jednak smutniejsza, że zdarzyła się nie wieki temu, lecz teraz. Mieszkaniec Starogardu Gdańskiego jeździł ciężarówką i przy okazji kontroli Inspekcji Transportu Drogowego dowiedział się, że z tytułu opłat w systemie viaTOLL jest winien 258 tys. zł. Należność ostatecznie została obniżona do 78 tys., bo okazało się, że tylko niektóre z bramek mijanych przez kierowcę zarejestrowały jego przejazd. Ale to i tak kwota z kosmosu.
Jak to możliwe, że korzystając z drogi publicznej, można wpaść w takie długi? Zwłaszcza że gdyby kierowca opłatę uiścił, wyniosłaby ona za dzień ok. 20 zł. To właśnie zbliża Inspekcję Transportu Drogowego do Pana złośliwego i chciwego, co wraz z gromadką pachołków poddanych łupi. Cały system jest bowiem pomyślany tak, by człowiek płacił za wszystkie pomyłki.
A kary są takie jak u mafijnego lichwiarza. Nim się człowiek obejrzy, ze złotówek robią się tysiące. A czemu aż tyle? Nie twoja sprawa człowieku – płać albo do sądu. Nieważne, że nijak ma się to do zasady adekwatności kary do przewinienia.
Minister transportu przebąkuje o zmianie przepisów. Ale zabiera się do tego jak pies do jeża. Tymczasem jego agenda zdziera skórę z kierowców, kryjąc przy tym niedociągnięcia firmy obsługującej system.