Najwyższa Izba Kontroli i minister finansów wpadli na pomysł, jak poprawić ściągalność mandatów za wykroczenia drogowe. Proponują uprzykrzyć życie tym kierowcom, którzy mandatów nie płacą. Ich punkty karne nie byłyby, jak obecnie, kasowane po roku od popełnienia wykroczenia. Tym samym narażaliby się na szybszą utratę prawa jazdy.

A ze ściągalnością mandatów nie jest u nas najlepiej. Niespełna połowa ukaranych płaci je dobrowolnie, 30 proc. mandatów w ogóle nie udaje się ściągnąć, a 23 proc. jest ściąganych dopiero w drodze egzekucji. Gdy wierzyciel, np.: urząd wojewódzki, prezydent miasta, burmistrz lub wójt, stwierdzi zwłokę w opłacaniu kary, kieruje sprawę do odpowiedniego naczelnika urzędu skarbowego. Ten może od razu rozpocząć egzekucję, m.in. z rachunku bankowego czy pensji. Od mandatów nie są jednak naliczane odsetki, a kierowca nie figuruje w Krajowym Rejestrze Dłużników.

Jeżeli chodzi o przestrzeganie prawa drogowego, ponad 5 tys. kierowców rocznie jeździ autem mimo orzeczonego przez sąd zakazu prowadzenia. A grozi im za to do trzech lat więzienia. Ponad 26 tys. siada za kierownicą, mimo że straciło wymagane uprawnienia na skutek przekroczenia dozwolonego limitu punktów karnych. To jest kwalifikowane jako wykroczenie, za które dziś grozi grzywna do 5 tys. zł, a ma być wyższa.

Najnowszy pomysł mógłby zatem usprawnić „dobrowolną" egzekucję mandatów.

– Sądzę, że zadziała jak obowiązek zwracania prawa jazdy do wydziału komunikacji, kiedy sąd orzeknie zakaz prowadzenia, i dopiero od tego momentu liczy się bieg terminu zakazu – mówi prof. Ryszard Stefański z Uczelni Łazarskiego. Dodaje, że kiedy takiego obowiązku nie było, kierowcy jeździli mimo orzeczonego zakazu.