Skomplikowała się sprawa masztów z urządzeniami rejestrującymi prędkość na drodze, obsługiwanymi zarówno przez straże gminne (miejskie), jak i Główną Inspekcję Transportu Drogowego. Otóż od 1 lipca 2011 r. obowiązuje przepis, że przed masztem, na którym jest zamontowany fotoradar, musi być znak informujący o nim (D-51 - automatyczna kontrola prędkości). Jeśli więc maszt stoi pusty, znak musi zniknąć. Wyjątek jest jeden: znak jest wyposażony w tabliczkę informującą o kontroli mobilnej.
– To nie takie proste – tłumaczą strażnicy miejscy.
W czym rzecz? Np. straż w Lublinie ma do dyspozycji aż 18 masztów (przed każdym stoi znak D-51) i tylko jedno przenośne urządzenie do kontroli prędkości. W ciągu jednego dnia jest w stanie zmienić lokalizację urządzenia kilka razy, a samo przestawienie znaku wymaga wniosku do zarządu dróg i mostów, i decyzji w sprawie nowej organizacji ruchu. Jak sobie poradzić w takiej sytuacji? Można po prostu znak informujący o fotoradarze przed pustym masztem zasłonić, tak jak w miejscach, w których trwają krótkotrwałe roboty drogowe. Tak, by nie wprowadzać kierowców w błąd – tłumaczy "Rz" straż miejska.
Są w kraju straże, które nie mają takiego problemu – np. warszawska ma trzy maszty i tyle samo urządzeń. Inspekcja Transportu Drogowego, która w 2011 r. przejęła ściganie drogowych piratów, powoli likwiduje puste maszty. Na wdrożenie nowych przepisów dostała trzy lata.
Niewykorzystane, puste maszty mają zostać zdemontowane. Szkopuł w tym, że już po rozpoczęciu robót pojawił się pomysł, by nawet te puste jednak pozostawić. Specjaliści od bezpieczeństwa ruchu drogowego uważają, że mogą zadziałać prewencyjnie - niepewność kierowcy, na którym z masztów znajduje się fotoradar, może sprawić, że w każdym z takich miejsc kierowca zdejmie nogę z gazu. Ostateczna decyzja należy do ministra odpowiedzialnego za transport. Eksperci zauważają jednak, że kierowcy mogą też zacząć podchodzić do takich pustych masztów jak do gry w totolotka.