Jak stanowimy prawo w Polsce, każdy widzi. Centrum powstało z potrzeby naukowej czy też praktycznej? Chcecie być superagendą, która będzie recenzowała prawo w Polsce?
Potrzeba była uniwersalna. Zjawiska inflacji prawa, zwane czasem kryzysem prawa, innym razem nadregulacją, występują w krajach Europy Zachodniej i – co zaskakujące – także anglosaskich. Od dobrych kilkudziesięciu lat podejmowane są próby wypracowania „better regulation”. I nie chodzi wyłącznie o to, aby prawo odpowiadało potrzebom biznesowym, społecznym, ale by nie wprowadzać biurokratycznych regulacji, które więcej kosztują niż przynoszą zysku. Chodzi o to, aby lepsza była jakość legislacyjna, przepisy zaś zrozumiałe. A te, bądźmy szczerzy, mamy niezrozumiałe, co mówię i jako praktyk, i jako wykładowca uniwersytecki. Nam chodzi o to, aby prawo było przystępne, a procedura, w której prawo powstaje, była bardziej otwarta na interesariuszy. Ani ja, ani różni praktycy w innych krajach nie mamy złudzeń, że uda się zawsze znaleźć takie rozwiązania, które będą pasowały każdemu. To oczywista iluzja. Ale sam fakt, że strony tj. konsumenci, przedsiębiorcy, rolnicy czy producenci mają możliwość zaprezentowania swoich argumentów w czasie konsultacji społecznych, to przyzna pani jest fair.
To gdzie jest problem?
Problem jest niestety złożony, ale ograniczę się do przykładu: w wielu krajach, od dawna zdecydowanie lepiej realizowane są procedury konsultacji, które pozwalają faktycznie prezentować swoje stanowisko różnym grupom interesu, umożliwiają niezależnym ekspertom formalnie oceniać wiarygodność skutków regulacji, a nawet zabezpieczać przed przyjmowaniem regulacji niekonstytucyjnych.
Czy problem polski polega na braku procedur i niedostatecznym zaangażowaniu ekspertów w proces legislacyjny?