Nie tak dawno próbowano udowadniać, że rower to nie pojazd, ale dyskusję przecięły zarówno Trybunał Konstytucyjny, jak i Sąd Najwyższy. W uzasadnieniu wyroku Trybunału znalazł się nawet taki argument, że kierowca roweru jest kilkakrotnie bardziej niebezpieczny, jeśli narusza przepisy ruchu drogowego, niż pieszy.
Pijani czy podpici rowerzyści stali się plagą społeczną. Na ulicach podwarszawskich Łomianek rowerzyści prawie wyłącznie poruszają się chodnikami dla pieszych przy pełnej tolerancji odpowiednich służb. Nierzadko można zaobserwować taki obrazek, że pędzący jedynym chodnikiem ruchliwej ul. Wiślanej rowerzyści spychają pieszych na jezdnię, a czasem dodatkowo ciągną za sobą psa i rozmawiają przez telefon komórkowy. Co mówić o Łomiankach, jeśli święte krowy harcują na chodnikach centrum Warszawy, np. Marszałkowskiej czy Nowego Światu.
Takiej anarchii nie ma w żadnym kraju europejskim i nie usprawiedliwia tego niedostatek ścieżek rowerowych, zwłaszcza że rowerzyści, nierzadko pijani, wolą chodniki, bo na chodnikach nie złapie ich policja. Jest to zjawisko nagminne i w tym kontekście autor jakby nie rozumie pojęcia niskiej szkodliwości społecznej, na którą się powołuje.
Argument, że nietrzeźwi rowerzyści stanowią zagrożenie przede wszystkim dla samych siebie, nie wytrzymuje krytyki, ponieważ dla społeczeństwa nie jest obojętna liczba pokrzywdzonych w wypadkach, wszystko jedno przez kogo spowodowanych.
Zupełnie już zdumiewa litowanie się autora nad nietrzeźwymi rowerzystami, gdy mimo poprzedniego ukarania z warunkowym zawieszeniem ponownie wsiadają na rower po pijanemu (będą biedacy musieli pójść na krótko do więzienia…).