Nie jesteś mężczyzną? Lekarz cię nie przyjmie

Szpitale wyznaczają oddzielne dni wizyt dla kobiet ?i mężczyzn. Później nie wydają wyników badań.

Aktualizacja: 22.03.2014 12:01 Publikacja: 22.03.2014 08:26

Typowy krajobraz polskich osiedli. Pacjenci o świcie ustawiają się w kolejkę, aby dostać numerek do

Typowy krajobraz polskich osiedli. Pacjenci o świcie ustawiają się w kolejkę, aby dostać numerek do lekarza. Dla tych, którzy dzwonią, by umówić się na wizytę, brakuje miejsc

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Ile zdrowia i nerwów kosztuje dostanie się do specjalisty w publicznej służbie zdrowia, wie tylko ten, kto się z nią zetknął. Wiadomo powszechnie, że NFZ limituje usługi i nie każdy może się z dnia na dzień zapisać do lekarza. To jeden problem. Inne, niestety, serwują pacjentom same placówki medyczne. Zamiast – w ramach narzuconych ograniczeń – ułatwiać ludziom dostęp do lekarza, jeszcze go utrudniają.

Wedle płci

Przed kilkoma tygodniami przekonała się o tym pani Anna. Leczyła się w warszawskim Szpitalu Dzieciątka Jezus przy ulicy Lindleya. To ścisłe centrum stolicy. W styczniu ze złamaniem nogi trafiła do tej lecznicy na ostry dyżur ortopedyczny. Pod koniec lutego kończyło się jej zwolnienie. Przypadał też termin wizyty. Pani Anna nie była zapisana na konkretny dzień, ale wiedziała, że ma się zgłosić za dwa tygodnie. Pojechała tam w jeden z lutowych dni. W recepcji dowiedziała się, że jest piątek, a w takie dni poradnia ortopedyczna przyjmuje mężczyzn. Dla kobiet przeznaczone są poniedziałki. Co z wtorkiem, środą i czwartkiem? Nie wiadomo. Pani Anna się nie poddała i przez kilka godzin walczyła z recepcjonistami i lekarzem.

– Byłam tam od ósmej rano i w końcu lekarz przyjął mnie o 14. Poza kolejnością. Inni mogą nie mieć tyle siły, żeby walczyć z tą machiną. To jest absurd, żeby segregować pacjentów według płci – mówi pani Anna.

„Rz" bezskutecznie próbowała się dowiedzieć w szpitalu w ubiegły poniedziałek, z czego wynika ten podział na dni męskie i damskie. Gdy zadzwoniliśmy do wicedyrektora szpitala ds. lecznictwa, powiedział, że nic o tym nie wie. Odesłał do kierownika kliniki ortopedii i traumatologii. Tam jednak nikt nie odbierał. Regulamin szpitala zamieszczony na stronie internetowej milczy o segregacji.

Specjaliści od prawa ochrony zdrowia otwierają szeroko oczy.

– Jestem zaskoczona, że takie rozwiązania jeszcze funkcjonują, i nie wiem, czym są podyktowane. Pamiętam, jak na wykładach śmiałam się ze studentami, gdy analizowaliśmy regulaminy pracy szpitali z lat 60. Takie podziały wówczas były stosowane – mówi dr Dorota Karkowska, która wykłada prawo medyczne na Uniwersytecie Łódzkim i prowadzi fundację Ius Medicinae. Zaznacza, że te praktyki naruszają dobre obyczaje i zasady współżycia społecznego. – Naruszają też prawo do godności wynikające z ustawy o prawach pacjenta– zauważa dr Karkowska.

Kolejny przykład trudności z zapisem do lekarza pochodzi także ze stolicy. Przychodnia Lekarska Wojskowej Akademii Technicznej przy ul. Kartezjusza informuje pacjentów, że placówka nie prowadzi zapisów do lekarza przez telefon. Trzeba przyjść osobiście.

– Moje dziecko choruje bardzo często. Zdarza się, że w nocy ma wysoką gorączkę i z rana pilnie potrzebuję konsultacji z pediatrą. Nie mogę się jednak zapisać telefoniczne na wizytę, bo  rejestratorka mówi, że numerek muszę odebrać osobiście. Nikogo nie obchodzi, że jestem samotną matką i nie mam z kim zostawić dziecka – opowiada pani Ewa, mama sześcioletniego chłopca. Bierze więc zazwyczaj chore dziecko ze sobą i jedzie, by od szóstej rano czatować na numerek. Podobnie robi pani Magda, mama często chorującej sześcioletniej dziewczynki. Także wychowuje ją samotnie.

Rzecznik praw pacjenta uważa, że wyniki badań nie należą do lecznicy, ale do pacjenta, który się im poddał

Dyrektor placówki odmówił nam komentarza, tłumacząc, że musiałby wystąpić o zgodę do przełożonych. Właścicielem lecznicy jest Ministerstwo Obrony Narodowej.

W dobie Internetu i telefonów te praktyki mogą dziwić. Są jednak powszechne w wielu lecznicach. Gdy idąc do pracy bladym świtem, widzimy kolejkę, nie zastanawiajmy się, czy nie rozdają tam czegoś za darmo. To pacjenci czekający na numerek.

Od kilku miesięcy rzecznik praw pacjenta prowadzi kampanię informacyjną, że te rozwiązania są sprzeczne z prawem. Na stronie internetowej co jakiś czas umieszcza komunikaty, że pacjent, który chce się zapisać do lekarza, może to zrobić osobiście, telefonicznie lub za pośrednictwem osoby trzeciej. Co więcej, placówki medyczne powinny umożliwiać także zapisy do lekarza przez Internet. Pracownik rejestracji natomiast ma obowiązek poinformowania chorego o dacie i godzinie wizyty.

Jednocześnie rzecznik informuje, że niezgodną z prawem praktyką jest wyznaczanie pacjentom tylko konkretnego dnia lub godzin na zapisy. To przeczy paragrafowi 13 rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie ogólnych warunków umów o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej. Wynika z niego, że na wizytę u lekarza pacjent może zapisać się dowolnie wybranego dnia w godzinach pracy.

Tyle rzecznik praw pacjenta. Pytanie, czy jego komunikaty nie trafiają w próżnię i czy interwencje w placówkach medycznych przynoszą efekt. Bo dyrektorzy lecznic zazwyczaj tłumaczą, że mają na dany dzień limit wizyt wyznaczony przez NFZ. Dlatego przy rozdzielaniu numerków obowiązuje prawo dżungli. Kto pierwszy, ten lepszy. Pierwszy jest więc ten, kto rano najszybciej wedrze się do rejestracji. A nieoficjalnie wiadomo także, że numerki są na początku zarezerwowane dla osób, które mają rodzinę lub znajomych wśród pracowników szpitala.

Tylko na wizycie

Z jeszcze większym murem w szpitalu zderzyła się w 2013 r. pacjentka Wojewódzkiego Centrum Onkologii w Gdańsku. Pani Mirosława 11 lat temu zachorowała na raka jelita grubego. Zaleczyła chorobę, ale od tego czasu systematyczne się bada.

W marcu 2013 r. dostała skierowanie na badania cytologiczne. Poddała się im miesiąc później w Centrum Onkologii. Po kilkudziesięciu dniach zgłosiła się po odbiór wyników do szpitala. Pani w recepcji poinformowała ją wówczas, że wyniki, owszem, są, ale może je wydać tylko lekarz. Trzeba zatem czekać na wizytę. Kłopot w tym, że czekanie trwało aż osiem miesięcy, mimo że pacjentka prosiła w wcześniejszy termin. Gdy o końcu znalazła się w gabinecie ginekologa na początku 2014 r., okazało się, że ma raka. Gdyby wiedziała o tym wcześniej, to również wcześniej mogłaby rozpocząć leczenie.

Larum na Pomorzu wszczęły dzieci pacjentki. Pomorski Urząd Marszałkowski zlecił tam kontrolę. Nie wszczął jej jednak na razie pomorski oddział NFZ, aby – jak twierdzi jego rzecznik prasowy – się nie dublować.

– Uważamy, że wyniki badań pacjent rzeczywiście powinien dostawać na wizycie lekarskiej. Bo wtedy lekarz może np. zlecić dodatkowe badania czy doradzić coś choremu. Wyjątkowo, np. gdy termin tej wizyty jest odległy, lecznica może odstępować od tej zasady – tłumaczy Mariusz Szymański, rzecznik prasowy pomorskiego NFZ.

To stanowisko wydaje się nieco kontrowersyjne. Praktyki niewydawania pacjentom badań są w szpitalach nagminne. Rodzi się pytanie, do kogo należą wynik badań. Do pacjenta czy do placówki, która je przeprowadzała?

Rzecznik praw pacjenta uważa inaczej niż NFZ. Zdaniem Krystyny Kozłowskiej chorzy są uprawnieni do zapoznania się z wynikami badań laboratoryjnych i diagnostycznych nie tylko podczas wyznaczonej wizyty u lekarza.

– Nieuzasadnione jest, aby uzależniać dostęp pacjenta do jego wyników od wizyty u specjalisty – tłumaczy Krystyna Kozłowska.

Wynika to z § 9 ust. 3 rozporządzenia w sprawie rodzajów i zakresu dokumentacji medycznej oraz sposobu jej przetwarzania. Według rzecznika, jeżeli pacjent chce się zapoznać z wynikami wcześniej, ma do tego prawo.

Problem w wielu szpitalach tkwi jednak głębiej. Nie chcą wydawać pacjentom wyników badań, bo na tym tracą.

Kto płaci najwięcej

– Musimy płacić zewnętrznemu laboratorium za diagnostykę średnio nawet 60 proc. wartości kontraktu. Jeśli pacjent wróci z wynikami do lekarza specjalisty, który wypisał skierowanie, NFZ zapłaci nam jak za poradę kompleksową. A jeśli chory zabierze wyniki, leczymy go za darmo – tłumaczy Jerzy Wielgolewski, dyrektor ds. finansowych Szpitala Powiatowego w Makowie Mazowieckim. Powołuje się tu na zarządzenie prezesa NFZ z 2012 r. w sprawie ambulatoryjnej opieki specjalistycznej, które wprowadziło takie zasady.

Zdaniem adwokata Pawła Pochopnia, pacjentów nie powinny obchodzić rozliczenia między NFZ a szpitalami.

– Prawa chorych są tu priorytetem. Jeśli szpital odmawia wydania wyników, pacjent może napisać na niego skargę do wojewody, czyli organu rejestrowego szpitali, czy nawet wnieść na dyrekcję skargę do sądu administracyjnego – radzi mec. Pochopień.

Jak zwykle finanse odgrywają największą rolę. I jak zawsze najbardziej traci pacjent.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki k.nowosielska@rp.pl

 

Komentuje Jerzy Pilczyński z działu prawa „Rzeczpospolitej"

Ile zdrowia i nerwów kosztuje dostanie się do specjalisty w publicznej służbie zdrowia, wie tylko ten, kto się z nią zetknął. Wiadomo powszechnie, że NFZ limituje usługi i nie każdy może się z dnia na dzień zapisać do lekarza. To jeden problem. Inne, niestety, serwują pacjentom same placówki medyczne. Zamiast – w ramach narzuconych ograniczeń – ułatwiać ludziom dostęp do lekarza, jeszcze go utrudniają.

Wedle płci

Pozostało 95% artykułu
Konsumenci
Pozew grupowy oszukanych na pompy ciepła. Sąd wydał zabezpieczenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Prawo dla Ciebie
PiS wygrywa w Sądzie Najwyższym. Uchwała PKW o rozliczeniu kampanii uchylona
W sądzie i w urzędzie
Już za trzy tygodnie list polecony z urzędu przyjdzie on-line
Dane osobowe
Rekord wyłudzeń kredytów. Eksperci ostrzegają: będzie jeszcze więcej
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Prawnicy
Ewa Wrzosek musi odejść. Uderzyła publicznie w ministra Bodnara