Polska strefa budżetowa, w której zatrudnionych jest ponad 2,56 mln osób, nie jest też specjalnie rozbudowana. Przy tym najliczniejsza grupa to nie funkcjonariusze państwowi, ale nauczyciele. Natomiast w grupie pracowników tzw. rządowych największą grupą jest wojsko i policja, a za nią wymiar sprawiedliwości. Na razie płace w sferze budżetowej są zamrożone.
– Kiedy jednak kryzys się skończy i sytuacja na rynku pracy się poprawi, pojawią się naciski płacowe. Naszym zdaniem rząd potrzebuje nowych regulacji, aby sprostać presji, która będzie wynikała z odmrażania wynagrodzeń urzędników – powiedział „Rz" William Dillinger, główny autor raportu przygotowanego przez BŚ wspólnie z resortem finansów.
– Uważamy, że rząd powinien stopniowo dostosowywać zarobki tej grupy ludzi. Można je indeksować o wysokość wzrostu PKB czy o wskaźnik inflacji – dodał.
Dillinger nie ukrywał, że był zdumiony szerokimi uprawnieniami, jakie mają menedżerowie niższego szczebla w ustalaniu wynagrodzeń swoich pracowników. Przyznaje, że trochę liberalizmu w tej kwestii jest jak najbardziej wskazane. Jednakże z podkreśleniem tego „trochę".
– Dzisiaj w polskim systemie można płacić jednemu pracownikowi trzykrotnie więcej niż innemu zatrudnionemu na takim samym stanowisku. I mówimy tutaj o niższych poziomach płac. Kiedy analizujemy wyższe stanowiska, okazuje się, że te różnice są jeszcze większe. Zdarza się, że nawet 5–6-krotnie. Ta różnica nie powinna wynosić więcej niż np. 5 procent – uważa Dillinger.