Podniesienie wieku emerytalnego dobre dla wszystkich

Można wydłużać aktywność zawodową Polaków. Dowodzą tego doświadczenia ostatnich lat. Starsze osoby coraz częściej pracują, czują się potrzebne, mogą też liczyć na wyższe emerytury – twierdzi publicysta "Rzeczpospolitej"

Publikacja: 06.12.2011 19:27

Bartosz Marczuk

Bartosz Marczuk

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

W tym miesiącu do konsultacji społecznych trafi projekt ustawy przewidujący podniesienie wieku emerytalnego do 67 lat dla kobiet i mężczyzn. Będzie to prawdziwy test dla rządu. Dłuższa praca to najważniejszy, najodważniejszy, najbardziej konkretny i dotykający żywotnych interesów wielu wyborców projekt, jaki zgłosił w exposé premier Donald Tusk. Jeśli rządowi nie uda się go obronić i przeforsować w Sejmie, polegną także pozostałe zmiany. A te są o wiele bardziej zachowawcze, czasem wręcz markowane. Zamiast reform zostaną nam wtedy wyłącznie wyższe podatki i składki do ZUS. Te rząd wprowadzi na pewno. Wczoraj premier zapowiedział, że składka rentowa wzrośnie od lutego, a nie – jak wcześniej zakładano – od marca.

Papierowe reformy

Głębsza refleksja nad zapowiedziami premiera każe postawić wniosek, że rząd nie chce się specjalnie narażać żadnej dobrze reprezentowanej i silnej grupie. Tak jest w przypadku mundurowych, rolników, górników, urzędników czy nauczycieli. Pierwsi, poza nowo zatrudnionymi, zachowują prawo do odejścia na emeryturę po 15 latach służby, drudzy zapłacą na razie niewielką kwotę za swoje leczenie do NFZ, dalej będą przechodzić na emerytury w obniżonym wieku, a dopiero w bliżej nieokreślonej przyszłości zapłacą wyższe składki do KRUS. Górnicy zachowują swój supersystem emerytalny, urzędnicy posady, a nauczyciele podwyżki i superprzywileje z Karty nauczyciela.

 

 

Także inne zapowiedzi premiera brzmią groźniej, niż wyglądają w rzeczywistości. Twórcy, artyści i dziennikarze mają stracić ulgę podatkową w postaci 50-proc. kosztów uzyskania przychodu. Tyle że ma to dotyczyć jedynie zarabiających ponad 85 tys. zł rocznie. A takich osób jest bardzo niewiele, co więcej, to właśnie ulga w PIT chroni je przed drugim progiem podatkowym. Nie inaczej jest z becikowym. Oficjalnie ma ono trafić do mniej zamożnych, ale osób z dochodami rozliczającymi się podatkiem 32 proc. jest niespełna 2 proc. Becikowe więc będzie wypłacane niemal bez zmian.

Zanim obudzą się upiory

Wyższy wiek emerytalny jest więc jedyną "pełną" reformą. Można oczywiście namawiać rząd, aby wydłużał go szybciej, ale decyzja o tym, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni będą odchodzić z rynku pracy, mając 67 lat, oraz że start reformy będzie miał miejsce już od 2013 roku, budzi uznanie. Wcześniej w debacie publicznej pojawiały się propozycje, aby po pierwsze zrównać jedynie wiek dla obojga płci do 65 lat, a zacząć cały proces później.

Rząd zapowiada, że już w styczniu zostanie uchwalona odpowiednia ustawa. Zanim obudzą się pojone stereotypami upiory, które wyć będą w czasie trwania debaty na temat dramatycznych skutków tego ruchu (uruchamia je już Jarosław Kaczyński, w ślad za nim może pójść Ruch Palikota czy SLD), warto przyjrzeć się na chłodno temu, co wydarzyło się na rynku pracy w ciągu ostatnich trzech lat.

Dlaczego akurat wtedy? Bo to okres, w którym faktyczny wiek emerytalny, czyli rzeczywisty moment odejścia z rynku pracy, został już podniesiony. I to sporo. W przypadku kobiet aż o trzy lata. Stało się tak za sprawą likwidacji od stycznia 2009 roku większości przywilejów pozwalających stosunkowo młodym osobom masowo przechodzić na wcześniejsze emerytury.

Wszystkie dane: wskaźnik zatrudnienia starszych osób, to ile z nich jest bezrobotnych, ile osób ucieka na świadczenia z rynku pracy, a także zahamowanie tempa wzrostu wydatków na ten cel i kondycja finansowa ZUS każą postawić jedną tezę: dłuższa praca pomaga nie tylko gospodarce i wypłacalności systemu emerytalnego, ale również starszym osobom. Są aktywniejsze, mogą liczyć na wyższą emeryturę, czują się potrzebniejsze, ich pracodawcy – wiedząc, że nie uciekną zaraz z firmy – awansują je i w nie inwestują.

Co mówią liczby

Jako dowód rzut oka na najnowsze dane GUS. Na początek wskaźnik aktywności zawodowej, który opisuje, ile osób w danej grupie pracuje i szuka zatrudnienia. W III kwartale 2008 r., czyli tuż przed wygaszeniem powszechnych przywilejów emerytalnych oraz zdecydowanym ograniczeniu liczby osób uprawnionych do odchodzenia z rynku pracy ze względu na tzw. szkodliwe warunki pracy (tzw. pomostówki), wskaźnik ten wynosił dla osób w wieku 55–64 lata – 33,6 proc. Oznacza to, że reszta osób w tym wieku była już nieaktywna – ani nie pracowała, ani pracy nie szukała. A nie chodzi tu o staruszków, ale osoby stosunkowo młode. W III kwartale tego roku wskaźnik ten wynosi już 40,3 proc. To fenomenalna różnica. W ciągu zaledwie trzech lat poprawa o blisko 7 punktów procentowych. Dla porównania: w tym czasie ten wskaźnik dla osób w wieku 35 – 44 lat zmalał z 87,8 proc. do 87,6 proc.

Idźmy dalej. Ile osób w wieku 55 – 64 lata pracuje? Trzy lata temu wskaźnik zatrudnienia tych osób wynosił zaledwie 32 proc. Dzisiaj jest ich 37,7 proc. Także tutaj fenomen. We wszystkich pozostałych grupach wiekowych notujemy pogorszenie.

Ktoś może powiedzieć: wygaszone zostały przywileje emerytalne, więc starsze osoby, które zostały zwolnione z pracy, zasiliły rzesze bezrobotnych. Takich argumentów używają przeciwnicy dłuższej pracy, strasząc bezrobotnymi w wieku 50+, którzy nie będą mogli znaleźć zatrudnienia. Wróćmy więc znowu do liczb. Stopa bezrobocia osób 55 – 64 lata trzy lata temu wynosiła 4,7 proc. Obecnie jest wprawdzie nieco wyższa (wynosi 6,5 proc.), ale jest to jeden z najmniejszych przyrostów ze wszystkich grup wiekowych. W tym czasie ogólny wskaźnik bezrobocia wzrósł z 6,6 proc. do 9,3 proc.

Wygaszenie przywilejów emerytalnych spowodowało także poprawę sytuacji w ZUS, który to my finansujemy ze składek. Już w listopadzie 2009 roku, zaledwie 11 miesięcy od wygaszenia przywilejów, po raz pierwszy od wielu lat przestała rosnąć liczba emerytów, którym zakład wypłaca świadczenia. Utrzymuje się na stałym poziomie do dzisiaj. Wcześniej przyrost liczby osób na emeryturach był wręcz zatrważający. W 2005 roku mieliśmy ich jeszcze niespełna 4 mln, trzy lata później blisko 5 mln. Gdyby utrzymywała się taka dynamika, dzisiaj wypłacalibyśmy emerytury blisko 6 mln osób. To spowodowałoby konieczność znalezienia na ich wypłatę dodatkowych 24 mld zł rocznie. Składka rentowa nie wzrastałaby w takiej sytuacji, jak chce rząd, o 2 pkt proc., ale o 6 pkt, a nawet więcej. Nie do utrzymania byłby także II filar ubezpieczeń.

Nie straszmy Polaków

Dobrostan bierze się z pracy. Jeśli w kraju nie pracują osoby, które są do tego zdolne, dla gospodarki jest to niepowetowana strata. I to podwójna. Z jednej strony osoby takie nie dokładają się do pomnażania bogactwa, z drugiej są na utrzymaniu tych, którzy to bogactwo tworzą.

Doświadczenia ostatnich trzech lat dowodzą, że można wydłużać aktywność zawodową Polaków. Oczywiście, czym innym jest podnoszenie wieku emerytalnego z 55 lat do 60 lat, a co innego z 60 do 67 lat. Ten drugi proces wymaga wielu wysiłków związanych z poprawą systemu ochrony zdrowia, kształceniem przez całe życie, zachętami dla pracodawców, aby szkolili starsze osoby, lepszą opieką nad dziećmi, aby sztucznie nie dezaktywizować starszych ludzi po to, by zajmowali się wnukami, które nie mają szans na miejsce w żłobku czy przedszkolu. Znaczenie ma także odpowiednia aktywizacja starszych osób, jeśli staną się bezrobotne. Im trudniej jest znaleźć pracę i trzeba traktować je w sposób szczególny. Wszystko to jednak jest do zrobienia.

Nie można jednak straszyć Polaków, że dłuższa praca to działanie na ich niekorzyść. Jest dokładnie odwrotnie. To właśnie tych argumentów powinien używać rząd w debacie na ten temat. Dlaczego? Bo zachowanie obecnego stanu rzeczy oznacza jedno: bankructwo systemu emerytalnego poprzedzone serią podwyżek podatków i składek, które będą rosnąć, aby obsłużyć zobowiązania. To zrujnuje rynek pracy i gospodarkę. W efekcie stracimy na tym wszyscy.

Tym tekstem zaczynamy debatę na temat skutków zapowiadanego przez rząd  wydłużenia czasu pracy. Jutro Maciej  Bukowski i Kamil Wierus z Instytutu Badań Strukturalnych odpowiedzą na pytanie, jak podniesienie wieku emerytalnego wpłynie na rynek pracy i stan finansów państwa

W tym miesiącu do konsultacji społecznych trafi projekt ustawy przewidujący podniesienie wieku emerytalnego do 67 lat dla kobiet i mężczyzn. Będzie to prawdziwy test dla rządu. Dłuższa praca to najważniejszy, najodważniejszy, najbardziej konkretny i dotykający żywotnych interesów wielu wyborców projekt, jaki zgłosił w exposé premier Donald Tusk. Jeśli rządowi nie uda się go obronić i przeforsować w Sejmie, polegną także pozostałe zmiany. A te są o wiele bardziej zachowawcze, czasem wręcz markowane. Zamiast reform zostaną nam wtedy wyłącznie wyższe podatki i składki do ZUS. Te rząd wprowadzi na pewno. Wczoraj premier zapowiedział, że składka rentowa wzrośnie od lutego, a nie – jak wcześniej zakładano – od marca.

Pozostało 91% artykułu
Praca
Firmowy Mikołaj częściej zaprosi pracowników na świąteczną imprezę
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Praca
AI ułatwi pracę menedżera i przyspieszy karierę juniora
Praca
Przybywa doświadczonych specjalistów wśród freelancerów
Praca
Europejski kraj podnosi wiek emerytalny. Zmiany już od 1 stycznia 2025
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Praca
Kobieta pracująca żadnej pracy się nie boi!