– Cudzoziemcy powinni przestrzegać przepisów kraju pobytu. To samo dotyczy Singapurczyków mieszkających i pracujących zagranicą. Prawo musi obowiązywać — oświadczył na konferencji prasowej minister pracy Tan Chuan-Jin.
Dwudniowy strajk 26-27 listopada, z udziałem 171 kierowców pierwszego dnia i 88 drugiego, całkowicie zaskoczył władze, ale uwypuklił dużą zależność mocno kontrolowanego Singapuru od imigranckiej siły roboczej, bo brakuje na miejscu rąk do pracy, a przyrost naturalny maleje.
Ministerstwo pracy podało, że cofnięto zezwolenia na pracę 29 kierowcom i władze imigracyjne zajmą się ich deportacją za udział w strajku, uznanym za nielegalny. Minister Tan podkreślił, że Chińczycy złamali prawo, skrytykował też państwowego pracodawcę, firmę transportową SMRT mówiąc, że mogłaby lepiej zająć się ich roszczeniami i skargami.
Piąty kierowca został aresztowany i wraz z 4 innymi stanie przed sądem za podżeganie do strajku. W razie uznania ich winy, mogą dostać do roku więzienia albo grzywnę maksimum 2 tys. SID (1640 USD), równowartość 2-miesięcznych zarobków, albo obie kary.
Strajki w Singapurze są nielegalne w podstawowych usługach, np. w transporcie, jeśli nie zostaną zgłoszone 14 dni wcześniej i nie spełniają innych warunków. Chińscy kierowcy nie przyszli do pracy, zostali w swych pokojach, bo chcieli dowiedzieć się, dlaczego płacą im mniej niż kolegom z Malezji. Ostatni strajk w Singapurze odbył się w 1986 r. w stoczni.