O obniżeniu wieku emerytalnego, tak hucznie zapowiadanego przez kandydata na prezydenta pana Andrzeja Dudę, przycichło. Ale czego to się ludziom nie obiecuje, startując na stanowisko prezydenta. I tak lepsze to niż obiecywanie muru między USA a Meksykiem, zapowiadanego przez republikańskiego kandydata Donalda Trumpa. I jedna, i druga obietnica są po prostu nieprzemyślane i nierealne. Nie mam cienia wątpliwości, że prezydent Duda został zwyczajnie podpuszczony przez doradców. Nie przewidzieli, że PiS będzie miał większość parlamentarną i niewykonania obietnic przedwyborczych nie da się zrzucić na innych? Gdyby na przykład dzisiaj, pan prezydent podpisał ustawę o obniżeniu wieku emerytalnego do 60 i 65 lat i jak to zwykle wprowadził ją w życie bez vacatio legis, to od 2 do 3 milionów pracowników mogłoby natychmiast wystąpić o przywileje do ZUS. Oczywiście ZUS pieniędzy nie ma, ale to państwo gwarantuje jego wypłacalność. Tego, moim zdaniem, budżet by już nie wytrzymał. Wszystkie agencje ratingowe – z Moody's na czele obniżyłyby wiarygodność wypłacalności Polski. Więc nie czekałbym na miejscu potencjalnych beneficjantów na szybkie obniżenie wieku emerytalnego, tylko radzę pilnować, żeby dociągnąć w zdrowiu do swoich lat – podwyższonych.
Kandydat na kozła ofiarnego
Z pewnym niepokojem natomiast siedziałbym na stołku pani prezes ZUS profesor Gertrudy Uścińskiej, która została 11 lutego br. powołana na stanowisko prezesa ZUS. Nie pierwszy raz piszę o ZUS. Teraz się zastanawiam, czy pani profesor została powołana z uwagi na niepodważalne kwalifikacje, czy też na zasadzie „dobrego kozła ofiarnego". Bo problemów w ZUS jest tyle, że moim zdaniem nie da się ich szybko załatwić. Więc jeśli nic nie drgnie to rządowi spece od PR będą mieli dobry argument, że – „nawet tak wysoko oceniana, do tego profesor i też nie dała rady". Potem ktoś ją zastąpi i przypisze sobie dobre owoce jej pracy. Chciałbym się tutaj mylić, bo z uznaniem oceniam pierwsze poczynania pani prezes. Ale czy będzie Herkulesem, który wyczyści stajnię Augiasza? Według własnych, oficjalnych prognoz ZUS wynika, że w ciągu najbliższych pięciu lat zabraknie 400 mld zł na wypłaty bieżących świadczeń – nie licząc tych miliardów, które trzeba by dołożyć, gdyby obniżono wiek emerytalny.
Deficyt przyjaciół
Teoretycznie nie zabraknie, bo to budżet państwa gwarantuje wypłaty świadczeń z ZUS. Teoretycznie zatem, nie może zbankrutować – chyba że zbankrutuje Polska.
Nie, nie ma się z czego śmiać, a nie tak dawne wydarzenia w Grecji, są tego najlepszym przykładem. Czy w negocjacjach z Unią Europejską (z której wyjścia pan prezes się wycofał) Polska będzie miała wystarczająco siły, żeby się dogadać? Dogadać się z nieprzyjaciółmi jest dużo trudniej niż z przyjaciółmi, a nikt z obecnie rządzącej ekipy nie robi nic, by mieć w Unii przyjaciół. Au contraire, robi się wszystko, żeby mieć wrogów. Jeśli Wielka Brytania wystąpi z Unii, to niewiele zrobi, żeby Polsce pomóc. Pani profesor wie dobrze, że deficyt ubezpieczeń społecznych na świecie jest praktycznie standardem. Nie podzielam natomiast optymizmu pani prezes, że w Polsce nastąpi taki wzrost PKB, że dotacje z budżetu do ZUS nie będą wyższe niż obecnie (około 44 miliardów).
Programy uzdrowienia gospodarki proponowane przez pana Morawieckiego same będą kosztowały tyle, że nawet zbalansowany budżet tego by nie udźwignął. Jawne polskie zadłużenie balansuje na 58 proc. PKB, a łącznie z długiem ukrytym do 200 proc. – dużo więcej niż Włochy, Hiszpania, Portugalia czy Grecja. Natomiast wysokich dochodów z turystyki w Polsce spodziewać się trudno.