We wtorek w Kijowskim Sądzie Gospodarczym ruszyła kolejna runda procesu dotyczącego nacjonalizacji Privatbanku, obecnie największego banku komercyjnego na Ukrainie. Miliarder Igor Kołomojski i kontrolowana przez niego cypryjska spółka domagają się zwrotu akcji utraconych w wyniku nacjonalizacji. Przeprowadziły ją poprzednie władze w Kijowie, a za uratowanie banku podatnicy musieli zapłacić 5,5 mld dolarów.
Co do prawidłowości działań rządu nikt nie miał wątpliwości, dopóki Sąd Okręgowy w Kijowie nie stwierdził 18 kwietnia, że nacjonalizacja była bezprawna. Jakby przez przypadek wyrok zapadł trzy dni przed drugą turą wyborów prezydenckich i w zasadzie już nikt nie miał wątpliwości co do zwycięscy. O powiązaniach Wołodymyra Zełenskiego z oligarchą mówiło się od początku jego kampanii wyborczej. Przede wszystkim dlatego, że będąc jeszcze aktorem kabaretowym Zełenski przez ostatnie lata był jedną z głównych twarzy należącej do Kołomojskiego stacji 1+1.
Przeczytaj też: USA - Ukraina: Sztuka rokowań na kolanach
Nowy prezydent Ukrainy wielokrotnie zaprzeczał, że oligarcha ma na niego jakikolwiek wpływ. Na korzyść prezydenta grało m.in. to, że wziął do swojej ekipy skłóconego z Kołomojskim Ołeksandra Danyluka, którego mianował sekretarzem prezydenckiej Rady Bezpieczeństwa i Obrony Ukrainy. Danyluk był ministrem finansów za rządów Poroszenki i brał aktywny udział w nacjonalizacji Privatbanku.
W poniedziałek na własne życzenie został zdymisjonowany. Cytowany przez ukraińskie media powiedział jedynie, że nie chce uczestniczyć w „podwójnych grach”, które trwają obecnie w otoczeniu prezydenta. Można tylko się domyślać, w jaki sposób te „gry” wpłynęły na to, że w piątek MFW nie zgodził się na zawarcie nowej umowy kredytowej z Kijowem.