Kryzys polityczny wokół sprawy Mariana Banasia to nie kolejna historia, która zajmuje media i opozycję oraz utrudnia rządowi narzucenie własnej agendy. Tym razem problem uderza w podstawy całego projektu "dobrej zmiany" i grozi demobilizacją twardego elektoratu, nawet jeśli nie widać tego jeszcze w sondażach. Ta mobilizacja przez lata utrzymywała PiS u władzy, zapewniała sukces przy kolejnych wyborach i była elementem składowym teflonu partii rządzącej.
W szeregach PiS rośnie bowiem konsternacja wokół historii Mariana Banasia. Oficjalny "przekaz dnia" dotyczy presji, którą trzeba wywrzeć, aby prezes NIK ustąpił ze stanowiska. Powoli jednak pojawiają się w obozie Zjednoczonej Prawicy głosy, że od samego początku strategia polityczna była nietrafiona. – Mamy człowieka, który dał Polsce, Polakom miliony, które mogliśmy transferować do programów socjalnych. Nagle ten człowiek obrzucony jest błotem. W PiS nie ma gangów, natomiast są gangi, które mają instrumenty do tego, żeby manipulować informacjami – powiedział w środę w Polsat News poseł Porozumienia Jacek Żalek. Ten sentyment - pytania dlaczego tak zasłużony dla obozu Zjednoczonej Prawicy człowiek tak szybko i w taki sposób znalazł się w obecnej sytuacji, pojawiają się coraz częściej wśród posłów i posłanek PiS w Sejmie. - Traktujemy go gorzej niż Misiewicza. I to na podstawie materiału TVN - żali się jeden z naszych rozmówców z dalszych szeregów PiS. Rozwój sytuacji skłania zresztą do pojawiania się w szeregach partii pytań, czy ktoś na zapleczu inspiruje ten kryzys i na czym tak naprawdę polega "brutalna gra polityczna", o której mówił prezes NIK w swoim oświadczeniu.
W efekcie twardy elektorat PiS dostaje od swojej partii komunikat zbieżny z komunikatem opozycji. Mało tego, PiS zaczyna wskazywać, że potrzebuje wsparcia opozycji w odwołaniu Banasia. To grozi powtórką z, do tej pory najniebezpieczniejszej dla PiS sytuacji od 2015 roku, kryzysu wokół nagród dla członków rządu Beaty Szydło, gdy poddana została w wątpliwość moralność członków rządu. W tym przypadku kryzys jest jednak poważniejszy. W czasie kryzysu związanego z wypłacaniem wysokich nagród ministrom linia PiS różniła się od linii opozycji i mediów krytykujących Prawo i Sprawiedliwość. Teraz jest inaczej. A co gorsza nie ma wrażenia, że ktokolwiek ma dobry pomysł, co robić dalej poza "wywieraniem presji" na prezesa NIK.
Opozycja nie pomoże PiS w zmianie Konstytucji - to oczywiste. Zmiana ustawy to co najmniej miesiąc dalszego funkcjonowania tego tematu, biorąc pod uwagę przejęcie przez opozycję Senatu. A to oznacza, że zamiast restartu na Nowy Rok - zapewne przy pomocy dużej konwencji w styczniu lub lutym, o której pisała "Rzeczpospolita" - PiS może wejść w kampanię prezydencką ze sprawą potencjalnie demobilizującą jego własny elektorat. Trudno o gorszy rozwój sytuacji.