Agnieszka Sopińska– W czasie wyborów nie istnieje życie rodzinne – skarży się Tomasz Misiak z Platformy Obywatelskiej, który walczy o mandat senatora. – Żeby widzieć narzeczoną, zatrudniłem ją do pomocy w kampanii – dodaje.
Misiak znalazł też zajęcie dla swojej mamy. – Wysłałem ją na dwa tygodnie za granicę na urlop, żeby nie oglądała telewizji i się nie denerwowała. Po każdym mniej korzystnym sondażu dla PO mama dzwoniła i pytała, co będzie – opowiada. Jego życie w czasie kampanii też poważnie się zmieniło: śpi po sześć godzin na dobę, dziennie robi około 400 kilometrów. Wszystko przez to, że mieszka we Wrocławiu, a kandyduje z okręgu jeleniogórskiego.
Ale nie lepiej mają ci politycy, którzy nie muszą pokonywać takich odległości. Katarzyna Piekarska (numer 4 na warszawskiej liście LiD) miała tyle spotkań z wyborcami, że aż ochrypła. – Z moim głosem jest bardzo kiepsko. Z jednej strony to przeziębienie, a z drugiej taki syndrom nauczycielski – tłumaczy. Nie na wszystkich spotkaniach jest sprzęt nagłaśniający i trzeba się zdać wyłącznie na siłę własnych strun głosowych. Do tego dochodzą spotkania na świeżym powietrzu. – Wystarczy wiatr, no i proszę, efekt słychać – dodaje Piekarska.
Na pogodę nie da złego słowa powiedzieć Sławomir Nitras (numer jeden na szczecińskiej liście PO). – Bałem się, że będzie gorzej, że będzie padać. Na szczęście to się nie sprawdziło i spotkania na świeżym powietrzu się udały – mówi. Nitras twierdzi, że spotkania z wyborcami to najprzyjemniejszy element kampanii. – Rozmowa z normalnym człowiekiem jest czymś, co mnie relaksuje, a nie męczy – zapewnia.
A relaks w kampanii to rzecz chyba najbardziej pożądana, szczególnie gdy polityczna walka o głosy sięga zenitu. Dlatego szef SLD Wojciech Olejniczak bardzo się cieszy, że w ostatnim przedwyborczym tygodniu znalazł czas na to, by pobiegać. – A poza tym jakoś się trzymam. Choć oczywiście czuję zmęczenie. Nie ma co się łudzić, ta kampania jest bardzo wyczerpująca – mówi.