Ostatnimi czasy rozgorzała ostra dyskusja na temat przyszłości Prawa i Sprawiedliwości oraz samego Jarosława Kaczyńskiego. Jedni, których jest zdecydowana większość, już kładą PiS i jego przywódcę na katafalku oraz układają elegie na ich odejście. Inni dopuszczają myśl o reaktywacji Kaczyńskiego i nie odrzucają możliwości jego powrotu do władzy. Moim zdaniem dziś więcej przemawia za tą drugą tezą.
Zwykle tak się dzieje, że ugrupowania rządzące rozkwitają, a formacje opozycyjne przeżywają kryzysy. W LiD i PiS analizowane są przyczyny porażki wyborczej i trwa walka o władzę. Normalne jest też i to, że polityczny spokój w PO i PSL spowodowany jest konsumpcją profitów wynikających ze sprawowania władzy.
U ludowców i platformersów może dojść do przesileń za pewien czas, gdy nastąpi ewentualny spadek ich notowań lub gdy – mówiąc brutalnie – zacznie się walka pomiędzy buldogami o coraz bardziej uszczuplające się zasoby w agencjach i instytucjach rządowych. Natomiast z kryzysami na lewicy i w PiS mamy do czynienia już dziś.
O tym, że były premier jest już trupem politycznym, miało świadczyć jego zachowanie podczas zawirowań wokół przyjęcia traktatu lizbońskiego. Powtarzano zaklęcia o zagraniu się Kaczyńskiego na śmierć, o stawianiu prezydenta w niezręcznej sytuacji, o nierozumnych woltach obu braci. Dla mnie wydarzenia ostatnich tygodni są dowodem na tezę dokładnie odwrotną – na to, że Kaczyński wciąż jest mistrzem politycznego jujitsu. Dla niewtajemniczonych – to sztuka walki, która wykorzystuje siłę przeciwnika; jest techniką zdecydowanie obronną, stosowaną dla odparcia nieuniknionego ataku. Poprzez zestaw chwytów i dźwigni absorbuje się siłę atakującego, zwłaszcza gdy jest ona dużo większa niż nasza.
W polityce mistrzami tego stylu są ci, którzy w sytuacjach beznadziejnych potrafią wyjść z nich bez większych szkód. Bo zaatakować, gdy dysponuje się przeważającą siłą, potrafi każdy, a uniknąć strat, gdy jest się w sytuacji beznadziejnej, potrafią tylko mistrzowie jujitsu.