Ludzie chcieli uczcić głowę państwa, parlamentarzystów, generałów. W tej katastrofie zginęło wielu moich przyjaciół. Z Lechem Kaczyńskim od dwóch lat mieliśmy ochłodzone stosunki, ale przecież przyjaźniliśmy się, byliśmy po imieniu, tak samo jak z jego żoną. Maria Kaczyńska na trzy dni przed śmiercią była na koncercie zorganizowanym w Senacie z okazji 70. rocznicy zbrodni katyńskiej. Bo parcie senatorów na wyjazd było tak wielkie, iż postanowiłem coś zrobić, żeby ich tu przytrzymać. Zginął Janusz Krupski, który był moim najbliższym przyjacielem od lat 70., gdy poznaliśmy się na KUL i zaczęliśmy od razu wymyślać, co zrobić, żeby obalić system komunistyczny. Człowiek niesamowicie skromny, jeden z kilkudziesięciu twórców naszej niepodległości. Przyjaźniłem się także z Arkadiuszem Rybickim. A pozostałych znałem dobrze albo bardzo dobrze.
Prosto z żałoby weszliśmy w kampanię prezydencką. Jaka ona będzie?
Miałem obawy, że będzie ostra, co by nas kompromitowało. Bo cały świat nas podziwiał i szanował za tę jedność. Jeżeli teraz pokażemy piekielną kłótnię, to wszystko stracimy. Na szczęście nie zmierzamy w tym kierunku. Oprócz filmu „Solidarni 2010”, pokazanego w publicznej telewizji, o którym można powiedzieć, że był seansem nienawiści, nic się nie zdarzyło. Chyba następuje wyciszanie emocji.
Jak pan ocenia decyzję Jarosława Kaczyńskiego o kandydowaniu?
Jego osoba co prawda kojarzy się z ostrymi starciami, co może budzić obawy o temperaturę kampanii. Ale myślę, że po takiej tragedii konfrontacja wyborcza będzie stonowana. Świadczy o tym fakt, że Joanna Kluzik-Rostkowska została szefem sztabu wyborczego.
Nie będzie ostrych spotów?