Lider SLD Leszek Miller po zwycięstwie socjalisty Francois Hollande'a w wyborach prezydenckich we Francji ogłosił, że jest to „zaczątek lewicowej wiosny ludów, która przyniesie do Europy powiew lewicowych wartości". I że „już niedługo" czeka to także Polskę.
Problem w tym, że nawet największe kłopoty rządu Donalda Tuska nie przysparzają sympatyków ani Sojuszowi Lewicy Demokratycznej, ani Ruchowi Palikota, a łączne poparcie dla obu partii wyraźnie nie może przeskoczyć 20 proc.
Prezent od losu nie pomoże
W Europie lewica rzeczywiście powoli odzyskuje przyczółki. W ubiegłym roku w Danii wybory parlamentarne wygrała koalicja centrolewicowa. W marcu tego roku słowaccy socjaldemokraci zdobyli bezwzględną większość mandatów w parlamencie. Lewica może wziąć górę w przyszłorocznych wyborach w Niemczech i w Czechach. Wzmocniła się też w Serbii, a nawet w Irlandii, gdzie od dawna sceną polityczną rządzą dwie prawice.
Niewiele jednak wskazuje na to, że w Polsce sympatie wyborców również przerzucą się na lewą stronę. Od jesieni ubiegłego roku łączne poparcie dla SLD i Ruchu Palikota oscyluje w granicach 20 proc. I nic nie wskazuje na to, żeby ta sytuacja miała się w najbliższym czasie odmienić. Mimo dużego spadku poparcia dla Platformy Obywatelskiej, lewicy nie przybywa sympatyków. Dlaczego tak się dzieje?
- Bo w naszym społeczeństwie lewicowy elektorat jest dużo mniejszy niż w Europie Zachodniej - tłumaczy Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - Stanowi najwyżej 20 proc. wszystkich wyborców i to jest górna granica możliwości wzrostowych SLD, bo tak naprawdę tylko ta partia jest lewicą.
Jednak - według politologa - nawet takie poparcie nie będzie łatwe do osiągnięcia, bo Sojusz, który przez kilkanaście lat zamazywał swoją lewicową tożsamość, musi teraz odbudować wiarygodność.