Po 30 latach za kratkami Jonathan Pollard znajdzie się w listopadzie tego roku na wolności. Decyzję taką podjęła federalna komisja ds. zwolnień przedterminowych, która nie powinna się kierować żadnymi pobudkami politycznymi. Jednak uwolnienie szpiega budzi wiele emocji w sytuacji, gdy relacje amerykańsko-izraelskie są bodajże najgorsze od powstania państwa żydowskiego.
To za sprawą wynegocjowanego niedawno z inicjatywy USA porozumienia atomowego z Iranem, które premier Beniamin Netanjahu nazywa historycznym błędem Zachodu. Czy więc decyzja o przedterminowym zwolnieniu Pollarda miałaby być pojednawczym gestem amerykańskiej administracji?
– Jeżeli za zwolnieniem Pollarda kryć by się miał taki cel, to oznaczałoby, że Amerykanie są bardziej naiwni, niż się powszechnie sądzi – mówi „Rzeczpospolitej" prof. Efraim Inbar, politolog z Uniwersytetu Bar Ilan. Nie ma on najmniejszych wątpliwości, że rząd Beniamina Netanjahu nie zmieni swego krytycznego stanowiska w sprawie porozumienia, które uznaje się powszechnie w Izraelu za zagrożenie dla egzystencji państwa żydowskiego. Amerykanie muszą być tego świadomi i zdaniem Inbara zwolnienie Pollarda jest wynikiem wyłącznie obowiązujących w USA procedur prawnych.
– Miejmy nadzieję, że tak właśnie jest. Gdyby ceną uwolnienia Pollarda miała być zmiana naszego stanowiska w sprawie Iranu, to lepiej, aby pozostał w więzieniu – argumentował dziennik „Haarec".
To izraelskiemu szpiegowi jednak nie grozi, mimo że został skazany na dożywocie. 21 listopada wyjdzie warunkowo na wolność, co przysługuje w zasadzie po 30 latach odbywania kary. Oznacza to jednak, że przez następne pięć lat nie będzie mógł wyjechać do Izraela, który przyznał mu już obywatelstwo.
W Izraelu panuje przekonanie, że kara dla Pollarda była niewspółmierna do jego winy. Był oficerem wywiadu marynarki wojennej, krótko po objęciu stanowiska nawiązał kontakt ze służbami izraelskimi, przekazując im następnie tysiące stron dokumentów dotyczących głównie uzbrojenia dostarczanego krajom arabskim przez ZSRR oraz dane na temat syryjskich i irackich zapasów broni chemicznej.
FBI nabrała podejrzeń w 1985 roku, gdy okazało się, że wynosi tajne dokumenty z biura. Obawiając się aresztowania, Pollard wraz z żoną na próżno szukał azylu w ambasadzie Izraela. Aresztowany przyznał, że pracował dla Izraelczyków, ale czynić to miał z pobudek ideologicznych w akcie solidarności z krajem swoich przodków. Sąd nie dał temu wiary, gdyż Pollard otrzymywał za swe usługi dziesiątki tysięcy dolarów. Nie pomogło też tłumaczenie, że przekazywał informacje państwu „najbardziej z USA zaprzyjaźnionemu".