Siedziby Unii Europejskiej i sojuszu atlantyckiego w Brukseli dzieli ledwie 5 kilometrów. Obie instytucje przez dekady się jednak ignorowały. Ale to już przeszłość. Postawiona przed egzystencjalnym zagrożeniem – spowodowanym z jednej strony imperialnymi ambicjami Putina, a z drugiej wycofaniem się Amerykanów z obrony Europy – Wspólnota musi grać jednocześnie na obu fortepianach. A więc powiązać to, co tradycyjnie należało do kompetencji Unii w relacjach z USA, czyli handel, z zupełnie nowym obszarem: bezpieczeństwem.
Czytaj więcej
Zebrani w tureckiej Antalyi szefowie dyplomacji 32 krajów sojuszu uzgadniają plan podniesienia do...
Inaczej niż Chiny i Kanada Unia nie odpowiedziała więc nałożeniem karnych ceł na import zza oceanu, gdy Donald Trump wprowadził w kwietniu 25-proc. cła na import z Unii. Ta ostrożność Brukseli pozwoliła na uzyskanie od Białego Domu zgody na zawieszenie na 90 dni karnych opłat, a więc do 9 lipca. W zeszłym tygodniu prezydent USA stracił jednak cierpliwość do Europejczyków i zagroził podwojeniem (do 50 proc.) wysokości karnych ceł, i to już od 1 czerwca.
W minioną niedzielę późno wieczorem Ursula von der Leyen zadzwoniła jednak do Trumpa. Już sama rozmowa jest dla Niemki sukcesem: amerykański przywódca od dawna z pogardą podchodzi do Unii i woli kontaktować się z przywódcami poszczególnych krajów UE.
Europejczycy mają jednak pewien środek nacisku na miliardera. Już za rok w wyborach cząstkowych republikanie mogą stracić większość w Kongresie, co mocno ograniczy władzę Trumpa. Tak się stanie, jeśli sytuacja gospodarcza kraju się nie poprawi. Wojna handlowa z Unią z pewnością bardzo by to utrudniła.