Ewa Kopacz nie może pojechać na nadzwyczajny szczyt UE na Maltę 12 listopada, bo w tym dniu Andrzej Duda zwołał pierwsze posiedzenie Sejmu, gdzie premier poda rząd do dymisji. PO oskarża prezydenta o nieodpowiedzialną decyzję, a PiS odpowiada, że to wina Tuska i że na szczyt może pojechać ambasador. Prawda jest bardziej skomplikowana.

 

Przede wszystkim w tym wypadku trudno oskarżać Donalda Tuska o chęć utrudniania życia PiS. Najpierw on wyznaczył datę szczytu, potem prezydent datę pierwszego posiedzenia Sejmu. Zachowanie Tuska było logiczne: dzień wcześniej na Malcie wszyscy przywódcy UE zbierają się na szczycie UE-Afryka, też poświęconym problemowi uchodźców. Skoro wszyscy będą na miejscu, to logiczne, żeby potem porozmawiać we własnym gronie, a nie zwoływać kolejne spotkanie w Brukseli. Nie ma racji Witold Waszczykowski, kandydat na ministra spraw zagranicznych, gdy mówi o “nieformalnym spotkaniu, które ma służyć nie wiadomo czemu”. Ten szczyt musi być nieformalny, bo liczba formalnych jest ograniczona i ich daty z góry wyznaczone. Gdy dzieję się coś ważnego, zwołuje się szczyty nadzwyczajne, często znacznie ważniejsze niż szczyty formalne. I nie ma racji PiS, gdy mówi, że na szczyt UE może polecieć wicepremier, minister, czy ambasador. To wykluczone, bo Traktat Lizboński wyraźnie mówi, że Rada Europejska składa się z szefów państw lub rządów. Ministrowie mogą być obecni tylko wtedy, gdy agenda spotkania tego wymaga i tylko za zgodą wszystkich szefów państw i rządów. Traktat przewiduje jednak rozwiązanie na nadzwyczajne okoliczności, gdy wydarzenia w kraju uniemożliwiają wyjazd premierowi, czy prezydentowi. Wtedy może on upoważnić przywódcę innego kraju do reprezentowania go na szczycie, a nawet głosowanie w jego imieniu. Jedyne ograniczenie: upoważniony przywódca może dostać takie pełnomocnictwa tylko od jednego kraju. To tyle argumentów PiS. Na Malcie może więc w imieniu Polski przemówić np. Bohuslav Sobotka, premier Czech. Zdaniem dyplomatów byłoby to najprostsze rozwiązanie, biorąc pod uwagę, że Czechy kierują teraz rotacyjnie Grupą Wyszehradzką. Nie są do tego potrzebne żadne specjalne procedury, wystarczyłby telefon Kopacz do Sobotki. W przeszłości dochodziło do takich sytuacji i nie budziły one zdziwienia. Dwukrotnie w imieniu Cypru przemawiał premier Grecji, Holandię reprezentował Luksemburg, a Francję — niemiecka kanclerz.

 

Druga strona też jednak mija się z prawdą i nagina fakty dla partyjnych rozgrywek. Prezydent wyznaczając pierwsze posiedzenie Sejmu na 12 listopada rzeczywiście uniemożliwia uczestnictwo Ewie Kopacz w unijnym szczycie. Ale skoro temat uchodźców jest tak ważny i rząd się tak nim przejmuje, to dlaczego ignoruje dwa inne wydarzenia temu poświęcone? Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby pani premier pojechała dzień wcześniej, 11 listopada, na inne ważne wydarzenie, czyli szczyt UE-Afryka. Tymczasem, jak dowiadujemy się w Brukseli, do dziś nie ma informacji, kto będzie Polskę reprezentował w tym dniu. A spotkanie zostało zapowiedziane w kwietniu. Nieco niższej rangi, ale może nawet ważniejsza, jest rada ministrów spraw wewnętrznych UE w najbliższy poniedziałek, gdzie może dojść do głosowania w sprawie rozdziału uchodźców. I znów nikt z Warszawy nie został zapowiedziany. W spotkaniu weźmie udział polski ambasador przy UE Marek Prawda. W przeciwieństwie do szczytów UE w radach ministerialnych ambasadorowie mogą brać udział, ale nie mogą głosować, a ich obecność nie jest liczona do kworum.