Na kilka dni przed pierwszą turą głosowania (10 kwietnia) nad Sekwaną robi się nerwowo, niektórzy mówią wręcz o panice. Od wtorku notowania giełdowe banków i największych francuskich grup przemysłowych zaczęły niespodziewanie spadać, więcej trzeba też zapłacić inwestorom za ryzyko zakupu obligacji. Rynki finansowe uświadomiły sobie, że to, co wydawało się pewne – druga kadencja dla Emmanuela Macrona – wcale takie pewne nie jest.
Jeszcze 8 marca Elabe, inny znany francuski instytut badania opinii publicznej, w sondażu dla BFM TV dawał obecnemu prezydentowi w pierwszej turze aż 33,5 proc. głosów, a Marine Le Pen ledwie 15 proc. To był czas, gdy kraj wciąż żył w szoku po rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Francuzi w naturalny sposób zaczęli gromadzić się wokół głowy państwa. Przypomniano sobie także powiązania Le Pen z Władimirem Putinem.