Prezydent Andrzej Duda w mijającym tygodniu dwa razy zaskoczył. Pierwszy raz w niedzielę podczas uroczystości pogrzebowych „Inki" zarzucił III RP, że dopiero po 27 latach pochowała zamordowaną Danutę Siedzikównę. Stwierdził, że po 1989 r. tylko „teoretycznie" nie rządzili Polską komunistyczni „zdrajcy". Sęk w tym, że Andrzej Duda w tej III RP pełnił wysokie ministerialne funkcje, PiS rządził dwa lata, a Lech Kaczyński pięć lat był prezydentem. Zarzut bezczynności w ciągu 27 lat dotyczy więc również jego środowiska. Z tego samego powodu mówienie o tym, że III RP różniła się tylko „teoretycznie" od PRL jest dla prezydenta ryzykowne. Drugi problem polega na tym, że szczątki „Inki" zidentyfikowano w ubiegłym roku – dzięki projektowi badawczemu prowadzonemu za rządów PO.
W trakcie tego wystąpienia kościół opuścił oburzony Lech Wałęsa. Były prezydent potem w swoim stylu mocno skrytykował Dudę. Lecz to właśnie Wałęsy dotyczyła druga z prezydenckich niespodzianek.
W środę, podczas obchodów 36. rocznicy Porozumień Sierpniowych, Andrzej Duda wymienił Wałęsę jako jednego z tych, którym Polska zawdzięcza wolność. W trakcie mszy w kościele św. Brygidy podszedł do przeciwnej nawy świątyni, by przekazać pierwszemu przywódcy „Solidarności" znak pokoju, choć dla jego środowiska Wałęsa stał się synonimem zdrady i triumfu komunistów.
Najwyraźniej więc obecny prezydent postanowił zdystansować się od własnego środowiska politycznego, wznieść ponad podziały polityczne i pokazać, że potrafi pełnić rolę moderatora w wewnętrznych sporach. Pytanie jednak, kiedy Andrzej Duda jest sobą: wtedy, gdy mówi, że po 1989 r. niewiele się zmieniło, czy wtedy, gdy oddaje hołd „Solidarności" i Wałęsie za to, że doprowadzili do przełomu z 1989 r? Wtedy, gdy powtarza kalki radykalnie prawicowej wizji polskiej historii czy gdy wykonuje gesty wobec Lecha Wałęsy?
Warto tu przypomnieć słynne wystąpienie Dudy w Otwocku, gdy pod adresem opozycji mówił: „Ojczyznę dojną racz nam zwrócić panie". Prezydent szybko zdał sobie wówczas sprawę, że głowie państwa nie wypada postępować w ten sposób i później dystansował się od własnych słów. Wiedział, że niepotrzebnie uległ wiecowemu nastrojowi, okrzykom i oklaskom tłumu. Podobnie było w niedzielę, gdy jego przemówienie przerywano co chwilę owacjami.