W czwartek Sejm zdecydował się zająć złożoną przez PiS tuż przed 1 listopada nową ustawą o Trybunale Konstytucyjnym. Jej twórcy obiecują „naprawienie" TK. Sęk w tym, że jest to już piąta ustawa o Trybunale, jaką PiS złożył od czasu, kiedy wygrał wybory.
W listopadzie 2015 r. PiS zaproponował pierwszą nowelizację, w grudniu zeszłego roku przegłosował kolejną, w lipcu uchwalił całkiem nową ustawę o TK. Pod koniec września powstał projekt ustawy o statusie sędziów Trybunału, nad którą pracuje obecnie Sejm. Złośliwie można by stwierdzić, że żaden z tych projektów nie był naprawczy, skoro tyle razy trzeba było zgłaszać kolejne.
Opozycja w czwartek tradycyjnie głosowała przeciwko temu, by Sejm się zajmował nową ustawą o TK autorstwa PiS. W dużej mierze nowe przepisy są krokiem wstecz wobec wcześniejszych propozycji partii rządzącej. Nowe rozwiązania bowiem nie zawierają prawie żadnych z kwestionowanych na wcześniejszym etapie prac pomysłów. Opozycja wie zatem, że może to oznaczać początek wygaszania sporu o Trybunał Konstytucyjny, na czym jej nie zależy.
Projekt w kilku obszarach łagodzi konflikt z Komisją Wenecką i Komisją Europejską. Nie ma w nim zapisu o konieczności czekania przez TK z rozprawą trzy lub nawet sześć miesięcy od złożenia wniosku. Nie ma mowy o rozpatrywaniu spraw zgodnie z kolejnością wpływu, co mogło sparaliżować prace Trybunału. Nie ma też zapisu o tym, że aby orzec o niekonstytucyjności ustawy, potrzeba zgody dwóch trzecich sędziów orzekających, nie zaś zwykłej większości. Ani o tym, że mniejszość sędziów może żądać odłożenia rozpatrywania konstytucyjności ustawy o parę miesięcy.
Ustawa daje prezesowi TK prawo wydawania postanowień o publikacji orzeczenia Trybunału, co może zakończyć trwający od roku spór o to, czy rząd może publikacji odmówić.