Z zabezpieczeniami socjalnymi we Francji nie ma żartów: związki zawodowe gotowe są sparaliżować kraj, byle nie dopuścić do odebrania choćby ich niewielkiej części. To właśnie położyło w przeszłości wiele prób reform, także w 2015 r., gdy obecny prezydent był ministrem gospodarki i finansów.
Dlatego Emmanuel Macron postanowił pójść za ciosem, wykorzystać pozytywną dynamikę po spektakularnych zwycięstwach w wyborach prezydenckich i parlamentarnych w maju i czerwcu i jak najszybciej przeprowadzić zmiany. Projekt liberalizacji kodeksu pracy ma być konsultowany ze związkowcami i organizacjami pracodawców do 20 września, ale równocześnie parlament upoważni rząd do przyjęcia w tej sprawie rozporządzenia. Dzięki temu reforma mogłaby wejść w życie już na jesieni.
Czy tak się jednak stanie, wcale nie jest pewne. Philippe Martinez, przywódca najbardziej radykalnej centrali CGT, zapowiedział już na 12 września strajk generalny. Jego zdaniem konsultacje ze związkowcami to „maskarada", w której nie chce dłużej uczestniczyć. CFDT i Force Ouvriere (FO), bardziej umiarkowane centrale związkowe, nie odrzucają w całości projektu Macrona, ale i one mają do niego wiele uwag.
Najwięcej kontrowersji wywołuje pomysł ustalenia górnego limitu odszkodowań zasądzanych przez sądy w przypadku „nieuzasadnionego" zwolnienia pracowników. To reforma, którą próbowano już przeforsować za François Hollande'a, ale bez skutku: ustalone limity (od jednej do 21 pensji zależnie od stażu pracy) ostatecznie nie są dla sędziów zobowiązujące.
Szantaż 10 procent
– To jest aberracja, która uderza w szereg praw i zasad konstytucyjnych – uważa CGT. Ale nie tylko ona. Z sondażu przeprowadzonego dla „Le Figaro" wynika, że aż 56 proc. Francuzów jest przeciwnych tej właśnie części reform. Tymczasem wpływowa federacja przedsiębiorców Modef uważa, że to jedna z głównych przeszkód w obniżeniu bezrobocia, bo pracodawcy nie będą ryzykowali zwiększenia załogi, jeśli potem, gdy pogorszy się koniunktura, nie będą mogli zmniejszyć liczby pracowników.