Afera dotyczy brania łapówek przez wiceministra sprawiedliwości Pala Völnera od przewodniczącego Izby Komorniczej Györgya Schadla. Ten ostatni został aresztowany w listopadzie i już opowiedział prokuraturze, jak mniej więcej raz w miesiącu wręczał wiceministrowi od 2 do 5 milionów forintów. W zamian kandydatury Schadla akceptował na intratne posady komorników. Prezes izby inkasował od samych kandydatów spore sumy, którymi dzielił się z wiceministrem. W sumie pierwszy z nich miał dostać 800 mln forintów (ok. 2,2 mln euro), a wiceminister ok. 83 mln forintów (230 tys. euro).
Byłaby to banalna sprawa korupcyjna, których niemało z udziałem członków rządzącego Fideszu Viktora Orbána. Co najmniej kilku posłów tej partii ma zarzuty korupcyjne i do tej pory nic się nie dzieje. Ale wiceministra Völnera potraktowano inaczej. Stracił immunitet poselski oraz stanowisko. Na kilka miesięcy przed wyborami rząd Fideszu nadaje sprawie formalny bieg, próbując udowodnić, że nie toleruje korupcji.
Inne odczucia mają obywatele, z których aż 87 proc. (w badaniach Eurobarometru) jest zdania, że korupcja na Węgrzech ma duży zasięg. Średnia dla UE to 71 proc., ale w Polsce wskaźnik ten wynosi 59 proc. To dane sprzed dwóch lat.
Czytaj więcej
Stoimy na progu zimnej wojny domowej, w podzielonych społeczeństwach – pisze polski politolog.
– Nie ma wątpliwości, że prokuratura działa na polecenie szefa rządu, który postanowił nadać bieg sprawie, by udowodnić Brukseli, że trwa walka z korupcją. Z drugiej strony jest to sygnał dla skorumpowanych działaczy Fideszu, że może spotkać ich podobny los, gdy zaczną myśleć o poluzowaniu więzi z partią w obliczu niepewnego wyniku wiosennych wyborów – tłumaczy „Rzeczpospolitej” Krisztián Szabados, niezależny analityk, były szef think tanku Politcal Capital.