Rosyjskie flagi nieczęsto można zobaczyć na ulicach europejskich stolic, zwłaszcza po aneksji Krymu i wybuchu trwającej od ponad czterech lat wojny na wschodzie Ukrainy. W sobotę nie brakowało ich w Rydze podczas pięciotysięcznego marszu w obronie rosyjskich szkół.
Wszystko przez ustawę, zgodnie z którą do 2021 roku wszystkie szkoły w kraju mają nauczać w języku państwowym – łotewskim. Problemu by nie było, gdyby nie fakt, że co czwarty mieszkaniec Łotwy deklaruje narodowość rosyjską. Ustawa została podpisana przez prezydenta w kwietniu i jest mocno krytykowana głównie przez prorosyjskie siły, które liczą na dobry wynik w zbliżających się wyborach parlamentarnych.
Czytaj także: Łotwa i Estonia wystawią Rosji rachunek za okupację
Na czele protestów stanął Andrejs Mamikins, łotewski eurodeputowany pochodzenia rosyjskiego. Jest promowany przez rosyjskojęzyczne łotewskie media jako „obrońca rosyjskich szkół na Łotwie". Jak sam twierdzi, jest gotów powrócić z Brukseli do kraju i złożyć mandat eurodeputowanego. – Na manifestacji były nie tylko rosyjskie flagi. Protestują również przedstawiciele wielu innych narodowości, ponieważ ustawa uderza we wszystkich. Chodzi o likwidację szkół mniejszości. Rządzący chcą odwrócić tym uwagę od innych problemów kraju – mówi „Rzeczpospolitej" Mamikins, który jest kandydatem na premiera i twarzą partii Rosyjski Związek Łotwy w wyborach, która odbędą się 6 października.
Łotewscy publicyści problemu w nowej ustawie nie widzą i twierdzą, że temat jest mocno wykorzystywany przez rosyjską propagandę. – Na tej manifestacji nie było młodych ludzi, większość to Rosjanie w podeszłym wieku. Protestują, bo nie chcą, aby ich dzieci uczyły się w języku łotewskim. Młodzi Rosjanie nie mają z tym problemu – tłumaczy Aivars Ozolinš, jeden z czołowych łotewskich publicystów. – Dawno już trzeba było to zrobić, ponieważ mamy jeden język państwowy. Osoby, które kończą rosyjskie szkoły, nie są konkurencyjne na naszym rynku, mają problemy ze znalezieniem pracy – dodaje.