Prawo i Sprawiedliwość gorzko żałuje utraconej władzy. Wielu posłów PiS bez wątpienia pluje sobie w brodę, że przyłożyło rękę do skrócenia kadencji. Ale mleko się już rozlało i nie ma co nad nim płakać. Tym bardziej że pod względem dalszej strategii PiS ma doskonałą sytuację. Dokładnie taką samą jak SLD równo dziesięć lat temu. Obie partie: zarówno SLD w 1997 roku, jak i PiS obecnie musiały oddać władzę, choć zwiększyły swoją siłę w Sejmie i poszerzyły elektorat. Sojusz po czterech latach zdobył 27 procent głosów wyborców, podczas gdy w 1993 roku lewicę poparło niecałe 21 procent społeczeństwa. PiS w 2005 roku zebrało prawie 27 procent głosów, a w tegorocznych wyborach – nieco ponad 32 procent. Przy wyższej frekwencji oznacza to o 2 mln więcej wyborców niż przed dwoma laty. To doskonały punkt wyjścia do dalszego działania w opozycji. Lewica w analogicznej sytuacji wzmocniła się do tego stopnia, że Aleksander Kwaśniewski w cuglach wygrał kolejne wybory prezydenckie w 2000 roku. Sam SLD rok później zmiażdżył przeciwników politycznych, zdobywając w koalicji z Unią Pracy przeszło 41 procent głosów. Druga partia, Platforma Obywatelska, miała ponadtrzykrotnie mniejsze poparcie. Gdyby wówczas obowiązywał system przeliczania głosów na mandaty premiujący zwycięzcę wyborów, to koalicja SLD – UP prawdopodobnie rządziłaby samodzielnie. W sukcesie lewicy miała swój udział rządząca centroprawica. AWS od początku sprawowania władzy była targana walkami frakcyjnymi. A gdy na dodatek pokłóciła się ze współrządzącą Unią Wolności, rozpoczął się powolny upadek obu formacji. Na to wszystko nałożyła się gospodarcza dekoniunktura. W efekcie Akcja Wyborcza „Solidarność” i UW zniknęły ze sceny politycznej. PiS nie powinno liczyć na to, że obecna koalicja PO z PSL skończy dokładnie tak samo jak spółka AWS – UW, co utorowałoby Kaczyńskiemu drogę do władzy. Ale wspólne rządy PSL i PO na pewno nie będą usłane różami. Ludowcy to twardy partner. Zwykle bezkompromisowo bronią socjalnych przywilejów swojego elektoratu. PO ma zaś ciągoty liberalne. A to znak, że w tej koalicji nieraz zaiskrzy. Jednak sukces lewicy w 2001 roku był przede wszystkim efektem jej przemyślanej polityki. Dlatego Jarosław Kaczyński ma taką samą szansę na umocnienie i zwycięstwo swojej formacji jak Leszek Miller w 1997 roku. Wybory prezydenckie, które odbędą się za trzy lata, znacznie łatwiej wygrywać z pozycji partii opozycyjnej niż rządzącej. Lech Kaczyński co prawda nie cieszy się taką popularnością w społeczeństwie jak jego poprzednik. Dziś nawet nie wiadomo, czy będzie chciał walczyć o reelekcję. Ale jeżeli Pałac Prezydencki będzie dbał o majestat urzędu i unikał angażowania się w polityczne walki, to szansa, że PiS po raz drugi wywalczy dla siebie fotel prezydenta, jest duża. Dla rządzącej PO będzie to znacznie trudniejsze, bo po trzech latach sprawowania władzy każda partia jest nieco zużyta. Na dodatek Tusk obiecał Polakom gospodarczy cud, co nie będzie łatwe do spełnienia. A jeśli PiS zdobędzie po raz drugi Pałac Prezydencki, to na fali tego zwycięstwa rok później może zdobyć i parlament. Właśnie w ten sposób rozegrał swoją partię Leszek Miller. Ale oczywiście każdą szansę można zmarnować.