– Będziemy siedzieć długo, ale uchwalimy zmiany – mówił premier Donald Tusk 3 kwietnia, kiedy posłowie koalicji przez pomyłkę odrzucili projekt ograniczający finansowanie partii z budżetu państwa autorstwa Lewicy. Szef rządu zdyscyplinował polityków i jeszcze tego samego dnia do Sejmu wpłynął ten sam projekt, wieczorem zaś został uchwalony. Zgodnie z nim od połowy 2009 do końca 2010 roku partie miały otrzymywać mniejszą subwencję z budżetu.
Teraz ustawa czeka na głosowanie w Senacie. Tyle że senaccy prawnicy nie zostawili na niej suchej nitki.
W opinii przygotowanej przez Marka Jarentowskiego z Biura Legislacyjnego Senatu nowelizacja narusza kilka zasad konstytucyjnych, m.in. że prawo nie działa wstecz oraz poszanowanie praw nabytych. Ustawa przewiduje bowiem obniżenie subwencji, której pierwszą ratę partie lada moment dostaną, ale na starych zasadach. Czyli wyższą niż te, które dostaną po zmianach. Problem polega na tym, że prawo mówi, iż wszystkie cztery raty mają być równe.
Czyli albo ugrupowania będą musiały oddać część pieniędzy, albo minister finansów będzie im potrącał nadwyżkę z kolejnej raty? – pyta w ekspertyzie Roman Kapeliński, dyrektor Biura Legislacyjnego Senatu. Prawnicy przyrównują sytuację do nakładania podatków wstecz.
Ale błędów i luk prawnych jest więcej. W ustawie zabrakło okresu przejściowego, a konstytucja wymaga, by adresaci ustawy zdążyli się z nią zapoznać. Poza tym ekspresowy tryb jej uchwalenia pominął opiniowanie projektu przez partie.