Otoczenie premiera szuka najlepszych scenariuszy na przyszłoroczne wybory prezydenckie. Tusk, startując w nich, musi podjąć decyzję: albo zrezygnuje z urzędu i poświęci się kampanii, albo będzie ją prowadził jako szef rządu "po godzinach", licząc się z krytyką opozycji.
– Żadne z tych rozwiązań nie jest idealne – mówią politycy Platformy, ale przyznają, że premier najprawdopodobniej w czasie kampanii pozostanie na stanowisku. – Z funkcji zrezygnuje dopiero w drugiej turze wyborów – zdradza "Rz" polityk z otoczenia szefa rządu.
Podobny scenariusz przedstawia inny rozmówca "Rz" z władz Platformy. Tusk miałby oficjalnie ogłosić swój start wiosną 2010 r., podczas wyborów szefa PO, które najprawdopodobniej wygra. Za to wcześniej z funkcji ministra musiałby zrezygnować albo Sławomir Nowak, albo Paweł Graś – jeden z nich najpewniej kierowałby kampanią Tuska.
Dlaczego PO zdecydowała się na takie rozwiązanie? – Dymisja oznaczałaby niepotrzebne zamieszanie. Co więcej, istnieje ryzyko, że prezydent i PiS mogą zrobić woltę i nagle powstanie zupełnie inna rządząca koalicja – tłumaczy polityk PO.
Dlaczego? Kiedy urzędujący premier ustępuje ze stanowiska, inicjatywę powołania swego następcy przekazuje w ręce prezydenta, bo to głowa państwa desygnuje kandydata na to stanowisko. Konstytucjonalista prof. Piotr Winczorek zauważa: – Jeżeli stosunki między prezydentem a premierem będą napięte, nie musi on desygnować wskazanego przez PO, np. Grzegorza Schetyny.