Czy Mao popełnił w ogóle jakieś błędy? – moje pytanie wywołuje konsternację oficjalnego przewodnika z Shaoshan, wioski w prowincji Hunan, na południowym wschodzie państwa, gdzie urodził się założyciel Chińskiej Republiki Ludowej. – W końcu jest odpowiedzialny za śmierć 40 mln ludzi, a może i więcej – dodaję.
Przed nami wielki pomnik chińskiego przywódcy, a pod nim dziesiątki wieńców, co chwilę kolejne składają delegacje działaczy Komunistycznej Partii Chin z całego kraju. Przewodnik przez chwilę konsultuje się z innym oficjelem, po czym zwraca się do mnie, patrzy prosto w oczy i pyta wymownie: – A ty, Jędrzeju, nigdy w życiu nie popełniłeś błędów?
Tym razem to ja nie bardzo wiem, co odpowiedzieć. Grupa zwiedzających idzie więc dalej.
W Chinach byłem ostatni raz 15 lat temu. Tym razem odkryłem zupełnie inne państwo, pewne siebie, gotowe rzucić wyzwanie Ameryce, zaproponować światu alternatywny model rozwoju i jeśli nie teraz, to w bliskiej przyszłości przejąć rolę najważniejszego z supermocarstw. To już nie jest kraj niskich cen i głodowych pensji, usłużnych kelnerów i rzesz ludzi, którzy na widok Europejczyka nie marzą o niczym innym, tylko o zrobieniu sobie z nim zdjęcia. W dziesięciomilionowej Changsha, stolicy Hunanu, zobaczyłem otwarte do późna w nocy galerie handlowe o niewyobrażalnej w Polsce skali, przez które przewalają się tłumy, chcące kupić i zjeść jak najwięcej.
W Jinan, gdzie mieszczą się władze nadmorskiej prowincji Szantung, po horyzont ciągną się 30-, 40-, a nawet 50-piętrowe bloki mieszkalne, a las dźwigów buduje kolejne. Z jednego miasta do drugiego przemieszczałem się cztero- czy nawet pięciopasmowymi autostradami, po których sunęły właściwie tylko wielkie samochody, często limuzyny lub modele o napędzie elektrycznym. Albo bezszelestnymi pociągami, które pędziły 300 i więcej kilometrów na godzinę po specjalnie zbudowanych dla nich betonowych estakadach. Korzystając z pekińskiego metra, które pod względem liczby przewożonych pasażerów i długości ustępuje tylko Szanghajowi, trudno mi było obronić się przed myślą, że chiński model rozwoju po prostu działa. Po wylądowaniu na warszawskim Lotnisku Chopina zaś czułem, że jestem na jakiejś głębokiej prowincji, w grajdole, skąd będzie można tylko biernie obserwować dalszy, niezwykły rozwój Chin i ich rywalizację z Ameryką.