Z wywiadu rzeki z Pawłem Piskorskim, który ukazał się pod koniec kwietnia, wynika, że przed wyborami w 2005 r. Tusk obawiał się o swoją pozycję. Był przekonany, że Polacy nie będą chcieli wybrać na prezydenta człowieka, który ma tak niespotykane imię i nazwisko jak on.
"Był rozważany również inny wariant. Taki, żeby w ramach szerokiej koalicji poprzeć Lecha Kaczyńskiego na prezydenta i zrobić wariant 'wasz prezydent, nasz premier'. Szykujemy się do władzy z PiS, więc można i tak się ułożyć, że Kaczyński będzie naszym kandydatem na prezydenta kraju, a Rokita będzie naszym premierem".
Tyle, że mocni rywale w partii sprawiali, że Tusk nie mógł pozwolić sobie na bierność. Wystartował w wyborach prezydenckich. Wcześniej musiał jednak osłabić partyjnych rywali.
"Donald już wtedy wiedział, że ostatnią rzeczą, której by chciał, jest premierostwo(Jana - red.) Rokity. Mówisz o wiośnie 2005? Tak. W weekend majowy 2005 roku wybucha sprawa Zyty Gilowskiej. To sprawa wręcz klasyczna dla Donalda, dla jego sposobu postępowania z ludźmi. Fakty są takie, że syn Zyty poznaje pracującą w jej biurze dziewczynę. I po ponad roku znajomości biorą ślub. W związku z czym trudno mówić o jakimkolwiek nepotyzmie. Myśmy o tej sprawie wiedzieli dużo wcześniej. Tusk też? Oczywiście" - przekonuje były współpracownik Tuska, dziś kandydat do Parlamentu Europejskiego koalicji Europa Plus Twój Ruch.
Jego zdaniem, gdy o sprawie napisała "Gazeta Wyborcza" "zachowanie Tuska było skandaliczne i niegodne. Kłamał w żywe oczy". Chodzi o słowa późniejszego premiera, który przekonywał, że o sprawie dowiedział się z mediów.