Jeśli są jakieś granice przyzwoitości w polskiej polityce, to właśnie je przekroczono. Powołanie do zarządu Orlenu jego najbliższego współpracownika, eksperta od PR i marketingu politycznego Igora Ostachowicza to najgorszy, patologiczny przykład kapitalizmu politycznego i nepotyzmu – cech, za które Tusk tak często krytykował swych poprzedników z SLD i PiS oraz koalicjantów z PSL. To zaprzeczenie zasad zapisanych w deklaracji ideowej PO z 2001 r., o których premier już zapewne zdążył zapomnieć.
Nikt nie odmawia Ostachowiczowi specyficznych, interpersonalnych umiejętności. Nauczył Tuska, jak występować publicznie, co mówić, jak się ubierać, stworzył jego wizerunek jako polityka i przyłożył rękę do wszystkich kolejnych zwycięstw PO od 2007 r.
Tyle że to nie są kwalifikacje na członka zarządu koncernu paliwowego. Ostachowicz nigdy nie pracował we władzach żadnej dużej spółki, a Tusk wystawił go od razu do władz największej firmy w tej części Europy.
Jeśli Igor Ostachowicz tak bardzo chce się sprawdzić w biznesie, to powinien spróbować sił w biznesie prywatnym – to doskonała weryfikacja umiejętności każdego świeżo upieczonego menedżera.
W obecnej sytuacji nie sposób zaś uniknąć wrażenia, że na odchodnym, tkwiąc już jedną nogą w samolocie do Brukseli, premier Tusk postanowił zagwarantować swoim współpracownikom sowite premie za lojalność.