Zamiast niemal pewnej już koalicji PO–PiS pełnię władzy na warszawskim Bemowie przejął Jarosław Dąbrowski, były wiceprezydent miasta i były burmistrz dzielnicy. Sprawa jest interesująca, bo Dąbrowskiemu udało się doprowadzić do rozłamu w partii rządzącej. Z PO odeszło pięciu radnych, którzy zawarli koalicję z komitetem Dąbrowskiego.
Takiego scenariusza za wszelką cenę chciała uniknąć Hanna Gronkiewicz-Waltz, która zapowiedziała już, że nie udzieli mu pełnomocnictw kadrowych i finansowych. Sprawa skończy się w sądzie.
– Atmosfera rozstania byłego wiceprezydenta z ratuszem wykluczała jego koalicję z PO – mówi nam poseł PO Marcin Kierwiński.
To aluzja do tzw. afery bemowskiej, która wybuchła w kwietniu. Byli współpracownicy Dąbrowskiego oskarżyli go o wykorzystywanie pozycji do celów prywatnych i nepotyzm. Sprawą zajmuje się prokuratura, a Dąbrowski odszedł z PO i stracił stanowisko zastępcy Gronkiewicz-Waltz.
Dlatego zgodnie z umową między PO i PiS ci drudzy mieli dostać stanowiska burmistrza i przewodniczącego rady. – To miała być dobra zmiana dla Bemowa. Mieliśmy rządzić i pokazać, jak można to robić bez nepotyzmu, bez okradania dzielnicy i mieszkańców – mówi nam Maciej Wąsik z PiS. Na Bemowie miało dojść do głębokich zmian, przede wszystkim redukcji zatrudnienia. – Mieliśmy nadawać tym zmianom ton, bo Platforma zrozumiała, że są niezbędne – podkreśla Wąsik. Jednak za plecami PiS negocjacje z Dąbrowskim prowadził Marek Zagórski, wiceprezes Polski Razem.