Swą decyzję prezydent ogłosił we Lwowie, podczas swej ostatniej oficjalnej wizyty na Ukrainie. To nie przypadek — Instytut Bronisława Komorowskiego miałby się zajmować w dużej mierze stosunkami polsko-ukraińskimi i wciąganiem Kijowa w orbitę Unii Europejskiej.
— W polskiej praktyce politycznej jest zwyczaj, że byli prezydenci zakładają instytuty. Taki instytut założył prezydent Wałęsa i prezydent Kwaśniewski, założy też prezydent Komorowski — tłumaczył prezydent.
To nie są jednak dobre przykłady. Instytut Lecha Wałęsy oraz fundacja Aleksandra Kwaśniewskiego Amicus Europae nie stały się ważnymi instytucjami publicznymi. Stanowią głównie zaplecze finansowe dla swych fundatorów. ILW to w praktyce biuro podróży Wałęsy, który żyje z jeżdżenia po świecie w charakterze żywej ikony „Solidarności". Pieniądze bierze, jak leci — nawet od kontrowersyjnych biznesmenów w kraju i za granicą. Najbardziej widowiskowy przykład do kampania przed eurowyborami w 2009 r., gdy sensacją — także w międzynarodowej prasie — stało się poparcie Wałęsy dla eurosceptycznego ruchu Libertas, stworzonego przez miliardera z Irlandii Declana Ganleya.
Wałęsa pojawił się nawet na konwencjach Libertasu w Rzymie i Madrycie, co doprowadziło do wściekłości ówczesnego premiera Donalda Tuska. Wszak bliski Platformie Wałęsa stał się twarzą kampanii partii eurosceptycznej, która była zaprzeczeniem wszystkiego, o co chodziło Tuskowi. Tyle, że polityki było w tym znacznie mniej, niż pieniędzy — wedle informacji „Rzeczpospolitej" za swe poparcie dla Ganleya były prezydent zainkasował ok. 400 tys. zł.
Jeszcze efektowniejszą listę kontrowersyjnych sponsorów ma Aleksander Kwaśniewski. Na początku ubiegłego roku Kwaśniewski znalazł się w radzie dyrektorów zarejestrowanej na Cyprze spółki gazowej Burisma Holdings, która wydobywa gaz na Ukrainie. Firma należy do ukraińskiego multimiliardera Mykoły Złoczewskiego, oligarchy z obozu obalonego prezydenta Janukowycza.