W pierwszych komentarzach na temat inauguracyjnego orędzia prezydenta Andrzeja Dudy pojawiły się zarzuty, że nadto przypominało exposé szefa rządu. Rzeczywiście, zawierało dużo konkretnych propozycji reform, w tym w obszarach, na które prezydent nie ma większego wpływu. Dotyczy to także gospodarki.

W tym wypadku jednak Andrzej Duda w orędziu powtarzał głównie postulaty z kampanii wyborczej. Zapewnił, że pamięta o obietnicy podwyższenia kwoty wolnej od podatku do 8 tys. zł i obniżenia wieku emerytalnego, który ma stopniowo rosnąć, aż sięgnie 67 lat dla kobiet i mężczyzn.

Realizacja tych propozycji, jak zgodnie twierdzą ekonomiści, byłaby zabójcza dla budżetu. Dlatego nawet gdyby po jesiennych wyborach parlamentarnych do władzy doszło PiS, te postulaty prezydenta raczej zostaną na papierze albo zostaną mocno zmienione. Można więc było oczekiwać, że nierealistyczne obietnice z kampanii wyborczej Dudy przestaną być eksponowane, gdy już obejmie urząd. Tak się nie stało. Spośród jego najgłośniejszych deklaracji w orędziu zabrakło tylko jednej: wprowadzenia zasiłku w wysokości 500 zł na drugie i kolejne dzieci w rodzinach o niskich dochodach.

W orędziu Duda mówił też o potrzebie „pomocy polskim przedsiębiorcom, aby nie mówili, że państwo jest wobec nich opresyjne". Dodał, że małe i średnie przedsiębiorstwa są „naszym skarbem". Najwyraźniej prezydent, zamiast działać na rzecz ułatwienia działalności wszystkim firmom bez względu na wielkość, chce faworyzować te mniejsze tylko dlatego, że częściej niż duże kontroluje je rodzimy kapitał. To postawa bliska programowi PiS, który chce wprowadzić nowe podatki dla hipermarketów i banków, z reguły zagranicznych.

To prawda, że małe i średnie firmy odpowiadają za połowę wartości dodanej w polskiej gospodarce, podczas gdy duże za około 25 proc. Ale to duże firmy są bardziej produktywne, więcej inwestują w badania i rozwój, częściej zorientowane są na eksport i oferują stabilniejsze, lepiej płatne miejsca pracy. Są więc co najmniej równie cenne jak ich mniejsi konkurenci.