– Ostatnie dwa lata wniosły w sytuację międzynarodową oraz w bezpieczeństwo międzynarodowe znaczące zmiany – powiedział kilka dni temu rzecznik rosyjskiego prezydenta Dmitrij Pieskow. W ten sposób skomentował plany Ministerstwa Obrony Rosji, które rozważa ponowne rozmieszczenie swoich baz wojskowych na terenie Kuby i Wietnamu.
Chodzi przede wszystkim o ośrodek wywiadu elektronicznego w miejscowości Lourdes na Kubie, który został zbudowany przez ZSRR w czasach kryzysu kubańskiego. Głównym zadaniem tego ośrodka, leżącego zaledwie 250 kilometrów od amerykańskiego wybrzeża, było podsłuchiwanie obiektów na terytorium USA. Rosjanie wycofali się stamtąd w 2001 roku z powodów finansowych, ale teraz priorytety Moskwy uległy zmianie.
– Dzięki bazie na Kubie będziemy mieć pod kontrolą całą zachodnią półkulę, w tym USA. Interesuje nas także rozmieszczenie tam bazy dla naszych podwodnych okrętów atomowych, które wykonują zadania na Oceanie Atlantyckim – powiedział „Rz" płk Igor Korotczenko, redaktor naczelny rosyjskiego czasopisma „Nacjonalnaja Oborona".
To, czy rosyjska baza powstanie na Kubie, będzie zależało od władz w Hawanie, które w ostatnich latach znacznie poprawiły swoje stosunki z USA. Powrót rosyjskich żołnierzy mógłby znów odizolować wyspę od reszty świata. Ale Moskwa gotowa jest za to zapłacić. – Cena tego powrotu na pewno będzie wysoka. Z Kubą możemy rozmawiać o wspólnych projektach gospodarczych. Ale z Wietnamem będzie trudniej, trzeba będzie zapłacić tyle, ile zażyczą sobie w Hanoi – dodaje Korotczenko.
Swój port w zatoce Cam Ranh Wietnam przekazał Związkowi Radzieckiemu w 1979 roku. Była to największa baza sowieckiej marynarki wojskowej za granicą. Zakończyła swoją działalność w również 2001 roku z tych samych powodów co ośrodek wywiadu elektronicznego na Kubie. Obecnie naprawia się tam rosyjskie łodzie podwodne. Odpowiednie porozumienie Władimir Putin podpisał z komunistycznymi władzami Wietnamu trzy lata temu. Zgodnie z nim rosyjskie okręty mogą wpływać bez problemów do Cam Ranh.