Tureckie więzienia zapełniają się coraz bardziej domniemanymi czy rzeczywistymi zwolennikami nieudanego puczu z 15 lipca. Dołączyli do nich ostatnio dziennikarze pisma „Cumhuriyet" oskarżeni o propagowanie ideologii Fethullaha Gülena, mimo że dziennik był znany z krytycyzmu pod adresem osiadłego w USA islamskiego myśliciela i kaznodziei. Od tygodnia pod redakcją dziennika w Stambule trwają demonstracje i protesty. Nasiliły się w ostatnich dniach po piątkowym aresztowaniu trzech przywódców parlamentarnej opozycji z prokurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP). Nie ma o tym wzmianki w żadnym z tureckich kanałów telewizyjnych.
HDP to partia, która w ubiegłorocznych wyborach zdobyła 59 mandatów w parlamencie. Nie wyłącznie dzięki głosom ponad 12 mln tureckich Kurdów, ale także w wyniku wsparcia sił lewicowych oraz liberalnych. 55 posłów HDP zostało objętych śledztwem, którego zadaniem jest ustalenie ich związków z PKK (Partią Pracujących Kurdystanu), organizacją kurdyjskich separatystów uznawaną za terrorystyczną. Ich immunitet poselski został uchylony już wcześniej.
– Musimy uwolnić parlament od ludzi, którzy zachowują się jak członkowie organizacji terrorystycznej – ogłosił jeszcze w maju prezydent Recep Erdogan, rozpoczynając dyskusję nad ustawą o uchyleniu immunitetów podejrzanych.
Wprowadzony po nieudanym puczu stan wyjątkowy wciąż trwa, co pozwala władzom na rozprawę z opozycją. – Erdogan usuwa ostatnie przeszkody na drodze do dyktatury – twierdzi Idris Baluken, jeden z aresztowanych liderów HDP. Zresztą sam prezydent po puczu powiedział, że nieudany zamach stanu jest „podarunkiem Allaha". Teraz wszystko wolno.
Za kratami znajduje się obecnie 37 tys. osób, w tym 150 dziennikarzy. Zamknięto prawie 200 gazet, stacji radiowych i telewizyjnych.