Sprawa zmarłego w 2016 r. roku Igora Stachowiaka na wrocławskim komisariacie stała się polem politycznych oskarżeń. Tak gorąco w Sejmie, gdzie w środę informację dotyczącą bulwersującej sprawy przedstawili szefowie dwóch resortów, nie było od dawna.
– We Wrocławiu doszło do sytuacji, która nie miała prawa się zdarzyć – mówił szef MSWiA Mariusz Błaszczak, wyrażając ubolewanie. Zapewniał, że gdy tylko dowiedział się o tragedii, zażądał „zdecydowanych" działań, a po upublicznieniu nagrań pokazujących znęcanie się nad 25-latkiem, skierował do Wrocławia specjalny zespół kontrolny. – Poleciłem komendantowi głównemu policji wdrożenie procedury zwolnienia policjanta, który w brutalny sposób raził paralizatorem Igora Stachowiaka – tłumaczył.
Minister sprawiedliwości, prokurator generalny Zbigniew Ziobro, który relacjonował działania śledczych w wyjaśnianiu śmierci mężczyzny, ujawnił, że żadna grupa biegłych (z Wrocławia, Poznania i Łodzi) nie potrafi jednoznacznie stwierdzić, co doprowadziło do śmierci Stachowiaka. A w ostatniej opinii z marca tego roku lekarze wskazali zatrzymanie krążenia po zażyciu środków psychotropowych. Nie potrafili jednak ocenić, czy wielokrotne użycie paralizatora mogło się do tego przyczynić. Tak sugerowali wrocławscy biegli, uznając, że śmierć to najprawdopodobniej splot rażenia prądem i narkotyków w organizmie 25-latka.
Według Ziobry biegły ds. techniki interwencyjnej uznał, że były nieprawidłowości w działaniu policjantów, ale brak jest dowodów, że spowodowały one zgon. – Zdaniem jednego z biegłych nie było dowodów, że Igor Stachowiak był bity i kopany przez policjantów – podkreślił Ziobro.
Opozycja żądała dymisji szefa MSWiA, a ten wyliczał pobicia na komendach za rządów PO. – My wyciągamy konsekwencje, wy zamiataliście sprawy pod dywan – mówił Błaszczak. Twierdził, że opozycja prowadzi „wojnę totalną na grobie ofiary".