Rzadko który ze świętych, mistyków czy ascetów ma taki symboliczny życiorys. Co też nie jest częstym zjawiskiem, został on wyniesiony na ołtarze trzy wieki po śmierci. Więcej – to jeden z tych rzadkich przypadków, że ktoś po tak długim okresie wyczekiwania na beatyfikację już kilka lat później został ogłoszony także świętym! Czyżby miał coś ważnego do powiedzenia współczesnemu światu?
Zacznijmy jednak od początku. Najpierw, a trwa to kilkanaście lat, przyszły św. Stanisław Papczyński jest „Janem". To jego imię chrzcielne, nadane mu przez rodziców – prostych chłopów z Podegrodzia, wioski leżącej w dolinie Dunajca, usytuowanej niecałe cztery kilometry od Starego Sącza. Tam przenieśli się, by być bliżej ukochanej św. Kingi, której relikwie znajdowały się właśnie w Starym Sączu. Podporządkować swej pobożności nawet miejsce zamieszkania – to zakrawa na religijne szaleństwo albo... jest znakiem czegoś niezwykłego. To jeden ze znaków, że lista tego, co ważne było w tym chłopskim domu, jest zupełnie inna niż „na tym świecie".