Rzadko który ze świętych, mistyków czy ascetów ma taki symboliczny życiorys. Co też nie jest częstym zjawiskiem, został on wyniesiony na ołtarze trzy wieki po śmierci. Więcej – to jeden z tych rzadkich przypadków, że ktoś po tak długim okresie wyczekiwania na beatyfikację już kilka lat później został ogłoszony także świętym! Czyżby miał coś ważnego do powiedzenia współczesnemu światu?
Zacznijmy jednak od początku. Najpierw, a trwa to kilkanaście lat, przyszły św. Stanisław Papczyński jest „Janem". To jego imię chrzcielne, nadane mu przez rodziców – prostych chłopów z Podegrodzia, wioski leżącej w dolinie Dunajca, usytuowanej niecałe cztery kilometry od Starego Sącza. Tam przenieśli się, by być bliżej ukochanej św. Kingi, której relikwie znajdowały się właśnie w Starym Sączu. Podporządkować swej pobożności nawet miejsce zamieszkania – to zakrawa na religijne szaleństwo albo... jest znakiem czegoś niezwykłego. To jeden ze znaków, że lista tego, co ważne było w tym chłopskim domu, jest zupełnie inna niż „na tym świecie".
Coś było już w genach naszego wielkiego mistyka i świętego. Jego dziadek musiał mieć duszę niespokojną i ciekawą świata, skoro dwukrotnie odwiedził Rzym, a widok Wiecznego Miasta, przede wszystkim zaś ujrzenie papieża odcisnęło się na nim jak wielka pieczęć. Nieustannie o tym opowiadał, czyniąc z Rzymu punkt odniesienia do wszystkiego, co znał. W konsekwencji zaczęto nazywać go (z lekko kpiącym uśmieszkiem) „papieżem" lub „papką" i niebawem ten wyróżnik stał się jego nazwiskiem. Jego syn, Tomasz, był już synem „Papki", tak samo jak urodzony w kolejnym pokoleniu Jan.
Zdechnij, piesku
Ojcem Jana jest pracowity, znający swój fach kowal. To człowiek solidny i prawy, szanowany tak bardzo, że powierzono mu nawet obowiązki sołtysa i zarządcy dóbr parafialnych. I tu ujawnia się jedna z cech, którą odziedziczy przyszły święty. Kiedy proboszcz usiłuje przywłaszczyć sobie kościelne pieniądze, publicznie mu się sprzeciwia. Umie odróżnić to, co sakramentalne i święte w Kościele, od tego, co ludzkie i wodzone na pokuszenie przez tysiące diabłów. Broni pierwszego, walczy z drugim. Taki właśnie okaże się niebawem jego syn. Chłopiec widzi i pamięta: kiedy Tomasza oskarżono o naruszenie przepisów prawa, nie waha się bronić swej niewinności przed sądem. Tu pojawia się pierwsze „dziwne zdarzenie": oskarżyciele nie zdołali stawić się przed sądem, bo... wszyscy zmarli. Papczyński też będzie miał władzę nad życiem i śmiercią. Jak Tomasz Papka okaże się człowiekiem niebezpiecznym dla wrogów. Obracając się wśród hrabiów i książąt, zwróci kiedyś uwagę jednej z panien, że nie wolno jej kochać swego pieska bardziej niż tych, którzy mają duszę nieśmiertelną. Widząc zacięty opór hrabiny, spojrzał na zwierzę trzymane przez nią w ramionach i powiedział tylko dwa słowa: „Zdechnij, piesku". W tym momencie zwierzęciu przestało bić serce...
Tomasz, zelżony przez sąsiada, broni swego dobrego imienia przed sądem, ale nie walczy z przeciwnikiem. Gdy na mocy wyroku sąsiad ma zapłacić Papce wysoką sumę jako zadośćuczynienie, ten karę mu po prostu daruje. To samo zrobi później jego małżonka. Kiedy sąsiad imieniem Andrzej ciężko ją znieważy i pobije, najzwyczajniej w świecie daruje mu winę. Tu właśnie po raz pierwszy pojawia się na scenie nasz Jan: chłopiec dowiaduje się o tym, co się stało i zamierza stanąć w obronie honoru rodzicielki, matka jednak mu na to nie pozwala. Tego, co niedobre, nie uleczy się innym „niedobrem". Lekarstwem jest tylko dobro.