Tomasz P. Terlikowski: Media społecznościowe nie służą debacie

Linia Maginota jest smutnym, historycznym przykładem, że politycy mają tendencję do przygotowywania się do wojen, które już zostały rozegrane i nigdy w poprzedniej formie się nie powtórzą.

Aktualizacja: 25.02.2018 10:17 Publikacja: 23.02.2018 14:00

Tomasz P. Terlikowski: Media społecznościowe nie służą debacie

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

I mam smutne wrażenie, że obecnie obserwujemy taką prewencyjną walkę z zagrożeniami, które nie istnieją. Polsce (podobnie zresztą jak Europie) nie zagrażają bowiem faszyzm, komunizm ani żaden ustrój totalitarny, który znalibyśmy z przeszłości, ale coś zupełnie nowego. Niczemu sensownemu (poza politycznym, czasem potrzebnym, ale nie należy go przeceniać, marketingiem) nie służy zatem ani powoływanie kolejnych instytucji zajmujących się śledzeniem i ostrzeganiem przed faszyzmem czy totalitaryzmem, ani podniecanie się grupami rekonstrukcyjnymi, które są przekonane, że obchodząc imieniny Hitlera czy wskrzeszając antyżydowskie fobie części polskich nacjonalistów, rzeczywiście uprawiają politykę. A jak pokazuje linia Maginota, takie działania mogą być nawet niebezpieczne, bo zamiast skłaniać do walki z realnymi zagrożeniami, sprawiają, że zajmujemy się tylko tymi zjawiskami, które nikomu już nie zagrażają.

Dlatego proponuję zamiast szukać kolejnych faszystów, ekscytować się grupkami idiotów, którzy w lesie obchodzą urodziny ludobójcy, odpowiedzieć sobie na pytanie, co było istotą systemów totalitarnych XX w. Edmund Husserl w znakomitym i niesłusznie zapomnianym eseju „Kryzys europejskiego człowieczeństwa a filozofia" wskazywał, że u podstaw nazizmu, hitleryzmu (a trzeba by dodać również komunizmu) leżało odrzucenie filozofii, racjonalnego projektu zrozumienia człowieka i świata, uznanie, że nie jesteśmy w stanie zrozumieć ducha, odkryć go i zmierzać do niego. Skrajny naturalizm leżał u podstaw zarówno faszyzmu, jak i komunizmu, oba te nurty odrzucały również grecki, rzymski i chrześcijański namysł metafizyczny i zastępowały go irracjonalizmami. Efekty były opłakane. Jeśli do tego dodać popularyzację radia, które było początkiem oddziaływania emocjonalnego na odbiorców – a często zapominamy o wpływie dominującego medium przekazu na wydarzenia historyczne – to obraz fundamentów, na jakich mogły wzrosnąć faszyzm i komunizm, staje się pełny.

Żyjemy w świecie, w którym to zagrożenie jest nadal aktualne. Racjonalność (niewiele ma to wspólnego z oświeceniowym racjonalizmem) jest w zaniku, myślenie zostało zastąpione przez emocje, a wiedza przez sprytnie podrzucane przez media społecznościowe „urywki", „fragmenty", pozory informacji. I tak wstrząsająca historia Calka Perechodnika (który jako funkcjonariusz żydowskiej służby porządkowej wyprawiał swoich rodaków, w tym żonę i dziecko, na śmierć, a zginął z rąk niemieckich w 1944 r.) zostaje sprowadzona do „dowodu" na żydowski udział w Holokauście, wyrwane z kontekstu i podane bez zrozumienia ówczesnej sytuacji cytaty św. Maksymiliana M. Kolbego „dowodem" na antysemityzm zakonnika, a hasło na pasach Wehrmachtu „dowodem" na chrześcijaństwo Adolfa Hitlera.

Współczesna agora, a są nią – nie da się tego zmienić – media społecznościowe, także nie służy debacie. I nie chodzi tylko o to, że media te zamykają nas w bańkach informacyjnych, ograniczając do treści i przekazów, jakie chcemy widzieć (inne eliminując), ale także dlatego, że ani sposób konsumpcji treści, ani model pisania, w którym istotne jest przebicie się przez szum informacyjny, nie sprzyjają ważeniu racji, ale opiniom wywołującym emocje, skrajnym i maksymalnie jednoznacznie podanym. Efektem są odbiorcy mediów coraz bardziej podatni na sterowanie emocjami, poddani łatwo wywoływanym histeriom i jak ognia unikający problematyzacji tematów. Takimi ludźmi, mocno przy tym przekonanymi, że są świetnie zorientowani (bo przecież przeczytali na Twitterze czy Facebooku) i profesjonalnie przygotowani do każdej dyskusji, jest bardzo łatwo sterować, narzucać im już nie tylko co, ale i jak mają myśleć.

I to właśnie na tej glebie, w tym środowisku pojawią się nowe zagrożenia dla wolności, europejskiego stylu życia, myślenia i tradycji. Zamiast zatem zajmować się wafelkowymi nazistami, warto zastanawiać się, jak nauczyć ludzi (a zaczynać takie działania trzeba zawsze od siebie samego) myślenia i analizy. Bez nich czekają nas nowe ciemne wieki historii. Albo zagłada.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

I mam smutne wrażenie, że obecnie obserwujemy taką prewencyjną walkę z zagrożeniami, które nie istnieją. Polsce (podobnie zresztą jak Europie) nie zagrażają bowiem faszyzm, komunizm ani żaden ustrój totalitarny, który znalibyśmy z przeszłości, ale coś zupełnie nowego. Niczemu sensownemu (poza politycznym, czasem potrzebnym, ale nie należy go przeceniać, marketingiem) nie służy zatem ani powoływanie kolejnych instytucji zajmujących się śledzeniem i ostrzeganiem przed faszyzmem czy totalitaryzmem, ani podniecanie się grupami rekonstrukcyjnymi, które są przekonane, że obchodząc imieniny Hitlera czy wskrzeszając antyżydowskie fobie części polskich nacjonalistów, rzeczywiście uprawiają politykę. A jak pokazuje linia Maginota, takie działania mogą być nawet niebezpieczne, bo zamiast skłaniać do walki z realnymi zagrożeniami, sprawiają, że zajmujemy się tylko tymi zjawiskami, które nikomu już nie zagrażają.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił