Oglądanie filmu po kilka razy i długie oczekiwanie w kolejce po bilety szybko stało się częścią doświadczenia zwanego „Gwiezdnymi wojnami", które jednoczyło wszystkich Amerykanów niezależnie od statusu społecznego – nawet senator celebryta Ted Kennedy stał po bilety razem z innymi. (Dla prezydenta Cartera zorganizowano pokaz prywatny w prezydenckiej rezydencji Camp David).
„Nasze badania wykazały, że jeżeli ludzie dłużej stoją w kolejce, film bardziej im się podoba", triumfował jeden z dyrektorów wytwórni Fox9, a satyryczka Erma Bombeck żartowała, że do jej lokalnego kina kolejka była tak długa, że jedna dziewczyna, zanim wreszcie dotarła do kasy, musiała już kupić bilet normalny, a nie ulgowy. Fani, stojąc po bilety na piąty, dziesiąty czy dwudziesty seans, przechwalali się, ile razy oglądali film, i przerzucali cytatami z dialogów. Jesienią jedno z kin szacowało, że osiemdziesiąt procent jego widzów stanowili ci, którzy wielokrotnie oglądali „Gwiezdne wojny". Aby zaspokoić niesłabnący popyt, niektóre kina puszczały film na okrągło przez wiele tygodni, co w końcu prowadziło do doszczętnego zniszczenia eksploatowanej ponad miarę kopii. Fox z przyjemnością wymieniał zniszczone rolki taśmy filmowej za siedemset dolarów sztuka. Entuzjazm krytyków filmowych był natychmiastowy i wydawał się zaraźliwy. „Gwiezdne wojny to wspaniały film", głosił w dniu premiery magazyn „Variety". Krytyk „Los Angeles Timesa" Charles Champlin który rok wcześniej odwiedził Lucasa na planie, wprost kipiał pochwałami i nazywał film „zrobionym z największym rozmachem familijnym obrazem roku". Ku prawdopodobnemu zachwytowi Lucasa wymierzył cios hollywoodzkiej mentalności, twierdząc, że „Gwiezdne wojny" to najlepszy dowód na to, iż „pasji twórczej pojedynczego artysty filmowego nie da się zastąpić żadną korporacją". Okładka „Time'a" w pierwszym tygodniu po premierze sławiła „Gwiezdne wojny" jako „najlepszy film roku", a wewnątrz wydania krytyk Jay Cocks, kolejny fan Lucasa, chwalił obraz, pisząc, że jest to „produkt nadzwyczajny: podświadoma historia kina, opakowana w pasjonującą akcję pełną zwrotów i przygód, ozdobiona najbardziej genialnymi efektami, jakie kiedykolwiek wymyślono na potrzeby kina".
Uznanie ze strony Champlina i Cocksa nie powinno i nie mogło dziwić – mimo wszystko byli to fani Lucasa. Szybko się jednak okazało, że Lucas i „Gwiezdne wojny" wspinają się na szczyty popularności, zdobywając coraz więcej pozytywnych opinii krytyki. Gary Arnold z „Washington Post" wyraźnie nawiązał do źródeł inspiracji Lucasa, nazywając jego film „błyskotliwą, radosną syntezą motywów i frazesów z komiksów i seriali o Flashu Gordonie i Bucku Rogersie" i przyznając, że Lucas „znakomicie okiełznał własne, karmione kinematografią fantazje". Vincent Canby z „New York Timesa" – ostry, wzbudzający respekt krytyk – ocenił, iż „Gwiezdne wojny" pozbawione są wszelkiej głębi, ale za to należy im się uznanie za „humor". Gene Siskel, piszący dla „Chicago Tribune", starał się wsadzić kij w mrowisko, narzekając, że Vader wygląda jak „żaba pokryta czarnym winylem", musiał jednak przyznać, że ujęła go „wybuchowa" wrażliwość Lucasa. „Film jest po prostu zabawny – pisał Siskel – a co go stawia dużo powyżej przeciętnej, to spektakularne efekty specjalne".
Komputery z uczuciami
Film doczekał się też sporej grupy oponentów – należeli do niej przeważnie ci krytycy, którzy szybko wyczuli, że Lucas stworzył zupełnie nową jakość – kino, do którego chodzi się dla czystej przyjemności, by przy kubełku popcornu cieszyć się dobrą rozrywką – i nie bardzo wiedzieli, co mają o niej myśleć. Krytyk agencji United Press International stwierdził, że to, co obejrzał, było „rozpaczliwą nudą, i nic a nic go nie obchodziło, jaki los spotkał bohaterów", lamentował, że film Lucasa to „nic nie wart »Star Trek« za dziewięć i pół miliona dolarów". W tych najbardziej negatywnych opiniach oskarżano Lucasa o to, że ogłupia widzów i sprowadza kino do najniższego możliwego poziomu. Joy Gould Boyum z „Wall Street Journal" narzekała, że to „załamujące", iż Lucas stracił czas, pieniądze i talent „na coś tak infantylnego". Ta krytyka z pewnością musiała go zaboleć, ponieważ również Marcia często kierowała pod adresem męża podobne słowa, twierdząc, że powinien robić głębsze, bardziej artystyczne kino. Na łamach tabloidu „New York Post" dziennikarz Pete Hamill nazwał „Gwiezdne wojny" „najprawdziwszym dowodem na to, że wkroczyliśmy w nową erę cudownego nonsensu", choć przyznał, że ten film to wprawdzie „kino wielkie i głupie", ale przynajmniej „dobre"
Inni krytycy sugerowali, że film Lucasa jest prosty i czarno-biały, co wcale nie wychodzi mu na dobre. „Wielki hit, świetnie sprzedające się »Gwiezdne wojny« to jeden z najbardziej rasistowskich filmów, jakie wyprodukowano", napisał Walter Bremond pod nagłówkiem „»Gwiezdne wojny« i Czarni" w afroamerykańskiej gazecie „New Journal and Guide". „Uosobienie zła w »Gwiezdnych wojnach« nosi czarne barwy i mówi głosem czarnego człowieka... Postać ta wzmacnia stary stereotyp, że czarne znaczy złe". Inny czarnoskóry dziennikarz wskazał, że dwa droidy, gdy zostają sprzedane białemu młodzieńcowi, zachowują się i są przezeń traktowane jak niewolnicy – przez cały czas zwracają się do niego „panie". Szczególnie aktor Raymond St. Jacques nie zostawił na Lucasie suchej nitki. „Przeraziło mnie odkrycie – pisał – że czarni ludzie... nie będą mogli istnieć w galaktycznych imperiach przyszłości".
Lucas był tymi oskarżeniami zmieszany i lekko dotknięty, zwłaszcza że do roli Hana Solo omal nie zaangażował czarnoskórego aktora. Charles Lippincott natychmiast pospieszył swemu chlebodawcy z odsieczą. „W filmie ledwie dotknęliśmy tematu tej galaktyki oraz panujących na niej zasad", powiedział w wywiadzie dla „Washington Post". Debata przelała się na listy, krążące po całym kraju. Włączyli się w nią fani „Gwiezdnych wojen", podkreślając w „Los Angeles Timesie", że w świecie stworzonym przez Lucasa żyje ze sobą w harmonii mnóstwo różnych istot.