Generał Sulejmani, postrach Bliskiego Wschodu

Irański generał Kasim Sulejmani kontroluje polityków, organizuje zamachy i prowadzi wojny. Dla zwolenników jest połączeniem Erwina Rommla, Jamesa Bonda i Lady Gagi, dla przeciwników – najpotężniejszym człowiekiem w regionie.

Aktualizacja: 03.01.2020 13:51 Publikacja: 02.01.2020 23:01

Gen. Sulejmani łączy ogromną władzę z teatralną wręcz skromnością. Na zdjęciu z Najwyższym Przywódcą

Gen. Sulejmani łączy ogromną władzę z teatralną wręcz skromnością. Na zdjęciu z Najwyższym Przywódcą Iranu ajatollahem Alim Chameneim w meczecie w Teheranie (2015 r.)

Foto: AFP

W piątek podczas nalotu na Bagdad zginął dowódca irańskich sił Al Kuds, generał Kasem Sulejmani. Pentagon poinformował, że to prezydent Donald Trump podjął decyzję w sprawie zabicia Sulejmaniego. Przypominamy sylwetkę generała z marcowego wydania „Plusa Minusa”.

W 2008 r. podczas jednego z rautów dyplomatycznych w Bagdadzie do ówczesnego dowódcy sił koalicyjnych generała Davida Petraeusa podszedł prezydent Iraku Dżalal Talabani. Polityk bez słowa podał wojskowemu telefon komórkowy. Ten wziął go do ręki i spojrzał na wyświetlacz. „Generale Petraeus, powinien pan wiedzieć, że ja – Kasim Sulejmani – kontroluję politykę Iranu wobec Iraku, Libanu, Strefy Gazy i Afganistanu. Co więcej, irański ambasador w Bagdadzie jest członkiem brygady Al-Kuds. Jego następca też będzie należał do tej formacji" – brzmiała treść esemesa, który przeczytał zaskoczony amerykański oficer.

Petraeus na własnej skórze przekonał się, że nie są to czcze przechwałki. W tamtym czasie w Iraku trwały krwawe walki między amerykańskimi żołnierzami a szyickimi milicjami wspieranymi przez Sulejmaniego. Ponadto od początku wojny bomby-pułapki domowej roboty tworzone na jego polecenie zbierały krwawe żniwo wśród wojsk koalicji. Irańczyk nie blefował też, gdy pisał o Libanie, Strefie Gazy i Afganistanie. On i jego ludzie ingerowali w wewnętrzne sprawy każdego z tych państw, by zwiększyć polityczne i religijne wpływy Teheranu. Kilka lat później maczali palce także w konfliktach w Syrii, Libii, Jemenie, Sudanie, a nawet Somalii i Nigerii.

Irańskie CIA

W lutym 2013 r. najważniejsi irańscy dowódcy zebrali się w meczecie Amir al-Momenin w północnej części Teheranu. Przybyli do świątyni, by złożyć hołd poległemu koledze. Generał Hassan Szateri został dwa dni wcześniej zabity na drodze łączącej Damaszek z Bejrutem. Według nieoficjalnych informacji oficer, który koordynował w Syrii działania bojowników Hezbollahu, zginął w ataku przeprowadzonym przez Izrael.

Wśród wojskowych w zielonych mundurach, którzy klęczeli przed trumną owiniętą w irańską flagę, znajdował się również Kasim Sulejmani. Generała, mimo że był wówczas zajęty ratowaniem Baszara Asada, nie mogło zabraknąć na tej ceremonii. Po pierwsze, to on osobiście wysłał Szateriego do Syrii. Po drugie, zmarły był jego wieloletnim towarzyszem broni i ważnym członkiem elitarnej brygady Al-Kuds, formacji, z którą Sulejmani związał całe swoje życie.

Jednostka powstała w 1980 r. na początku wojny iracko-irańskiej jako jedna z brygad Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Pierwotnie stworzono ją po to, by strzegła rewolucji islamskiej i eksportowała jej idee poza granice Iranu. Nazwa po persku oznacza Jerozolimę, święte miasto, które członkowie brygady obiecali odbić z rąk Izraela. Za główną kwaterę oddział obrał sobie symbolicznie budynek dawnej ambasady Stanów Zjednoczonych w Teheranie. Chrzest bojowy formacja przeszła, gdy wspierała Kurdów buntujących się przeciwko Saddamowi Husajnowi, co miało zasiać ferment na tyłach irackich wojsk. W 1982 r. w samym środku wojny domowej w Libanie oficerowie Al-Kuds pomagali zorganizować szyicką milicję Hezbollah, która wkrótce stała się dominującą siłą w tym kraju. Kilka lat później jednostka dozbrajała afgańskich mudżahedinów walczących z talibami.

W tamtym okresie Teheran uważał ich za wrogów, ponieważ mordowali przedstawicieli szyickiej mniejszości.

Straty poniesione w krwawej wojnie z Irakiem i śmierć przywódcy kraju ajatollaha Chomeiniego osłabiły wśród irańskiej elity zapał do wzniecenia ognia rewolucji. Tym samym zmieniły się także priorytety Al-Kuds. – Głównym zadaniem jednostki stała się obrona narodowych interesów Iranu poza jego granicami – tłumaczy w rozmowie z „Plusem Minusem" Hooman Majd, irański pisarz i dziennikarz. Od tego momentu jednostka skupiła się na zwalczaniu wrogów Teheranu, wspieraniu proirańskich bojówek w całym regionie, organizowaniu zamachów, przewrotów i zabójstw.

Realizując te cele, Al-Kuds m.in. przez lata współfinansowała palestyński Hamas, który zrzesza co prawda sunnickich bojowników – w tym przypadku zadziałała zasada „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem". Na początku lat 90. członkowie brygady przygotowali zamachy bombowe na ambasadę Izraela i żydowskie centrum kultury w Buenos Aires. W trakcie wojny na Bałkanach oficerowie Al-Kuds walczyli ramię w ramię z Bośniakami przeciwko Serbom. W 2005 r. jednostka miała stać za zamachem bombowym na byłego premiera Libanu Rafika al-Haririego. „Za spust pociągnął Hezbollah, ale nie zrobiłby tego bez wsparcia i błogosławieństw ze strony Iranu", przyznał na łamach „New Yorkera" jeden z libańskich śledczych zajmujących się tą sprawą.

Kilka lat później podwładni Sulejmaniego zlecili jednemu z meksykańskich karteli narkotykowych zabójstwo saudyjskiego ambasadora w Waszyngtonie. Operacja spaliła na panewce, bo kontakt baronów narkotykowych okazał się amerykańskim agentem. W 2011 r. Irańczycy szmuglowali broń do Nigerii. Od czterech lat wspierają też szyitów z ruchu Hutich w wojnie domowej w Jemenie.

Z czasem Al-Kuds zbudowała siatkę wywiadowczą, polityczną i finansową oplatającą cały Bliski Wschód. Dziennikarze gazety „Arab News" wyliczyli, że jedna czwarta z 250 grup terrorystycznych na świecie jest wspierana przez Irańczyków. Nie bez przyczyny eksperci często określają Al-Kuds jako połączenie CIA i oddziału komandosów. – Ludzie związani z brygadą kontrolują też media i instytucje edukacyjne. Mają ogromne wpływy w irańskiej gospodarce i szarej strefie – wymienia Husam al-Haszimi, iracki ekspert ds. bezpieczeństwa i terroryzmu. Posiadają także udziały w rynku nieruchomości w Teheranie i są oskarżani o zaangażowanie w przemyt. Ponadto jednostka kontroluje przepływy finansowe od irańskiej diaspory rozsianej po całym świecie.

Obecnie w szeregach Al-Kuds służy 20 tys. osób. Jak ustaliła izraelska gazeta „Israel Hayom", nowi członkowie brygady są szkoleni w Teheranie i Sziraz. Następnie przechodzą religijną indoktrynację w świętym mieście Kom. Doświadczenie zdobywają podczas miesięcznych misji w Iraku albo Afganistanie, gdzie podróżują pod przykrywką pracowników budowlanych. Jednostka dzieli się na pododdziały specjalizujące się w wywiadzie, sprawach politycznych, finansach i operacjach specjalnych. To owiane złą sławą imperium militarno-finansowe nigdy by nie powstało, gdyby nie Kasim Sulejmani.

Złodziej kóz

Sulejmani przez lata unikał rozgłosu i starał się pozostawać w cieniu. Do tej pory żadnemu zagranicznemu dziennikarzowi nie udało się przeprowadzić z nim wywiadu.

Przez dłuższy czas w internecie trudno było nawet znaleźć jego zdjęcia. Ci, którzy go znają i zgodzili się podzielić swoją wiedzą z mediami, twierdzą, że jest osobą teatralnie wręcz skromną. W trakcie publicznych wystąpień generał często nazywa siebie „najmniejszym żołnierzem".

– Jest bardzo spokojny i cichy. Rzadko podnosi głos. Cieszy się szacunkiem, ale jednocześnie wzbudza strach – mówi Majd. Te słowa potwierdzają iraccy politycy, którzy mieli okazję spotkać się z Irańczykiem. Jeden z nich na łamach „New Yorkera" opowiada, że gdy siwowłosy oficer o przenikliwym spojrzeniu i kamiennej twarzy wchodzi do pomieszczenia, stara się nie zwracać niczyjej uwagi. „Nic nie mówi, nie komentuje. Tylko siedzi i słucha. Każdy w pokoju myśli tylko o nim" – zdradza mężczyzna.

Jeszcze dosadniej generała opisał w 2011 r. jeden z ówczesnych irackich wicepremierów.

„W islamie mówi się, że nigdy nie powinno się złościć na ojca albo matkę. Zgodnie z szyicką interpretacją tego powiedzenia wszystko, co powie Sulejmani, należy uszanować" – powiedział na łamach „Guardiana" polityk.

Rąbka tajemnicy o dowódcy Al-Kuds uchylił także jego młodszy brat. Według Sohraba jest on osobą poważną, ale miłą i emocjonalną.

62-letni generał na co dzień mieszka w Teheranie. Jak ustalił „New Yorker", codziennie kładzie się spać o 21.30, a wstaje około czwartej rano. Ma mieć problem z prostatą i cierpieć na bóle pleców. „Szanuje swoją żonę i często zabiera ją na długie spacery" – zdradza dziennikarzom proszący o zachowanie anonimowości ekspert ds. bezpieczeństwa.

Sulejmani ma trzech synów i dwie córki. Jest ponoć ojcem surowym, ale kochającym. Informator „The New Yorkera" twierdzi, że generał najbardziej martwi się o córkę Nargis, która mieszka w Malezji i nie stosuje się do zasad islamu.

Dowódca Al-Kuds nie posiada co prawda formalnego wykształcenia, ale ludzie, którzy go znają, zapewniają, że jest przenikliwym i piekielnie inteligentnym strategiem. Nie jest też dekownikiem. „Nie siedzi wygodnie za biurkiem w Teheranie, zagrzebany w papierkową robotę" – tłumaczy portalowi Ynet jeden z oficerów izraelskiego wywiadu. Zamiast tego często pojawia się na polu walki, by podnieść morale swoich ludzi. Te cechy musiał dostrzec najwyraźniej także Najwyższy Przywódca Iranu, ajatollah Ali Chamenei. Sulejmani cieszy się jego pełnym zaufaniem, a duchowny wyróżnił go kiedyś, nazywając „żyjącym męczennikiem rewolucji".

Dziennik „Guardian" zauważa, że dzięki bliskim związkom z przywódcą państwa generał od lat cieszy się niezachwianą pozycją i ma możliwość kształtowania irańskiej polityki zagranicznej. – Swoją pozycję zawdzięcza silnej wierze w rewolucję islamską, której wiernie służy od kilku dekad – tłumaczy Al-Haszimi.

Kasim Sulejmani urodził się w 1957 r. w ubogiej rolniczej rodzinie w górskiej wiosce Qanat-e Malek na południu Iranu. Gdy był jeszcze dzieckiem, jego ojciec wziął rządowy kredyt na rozwój gospodarstwa. Ponieważ rodzice nie mieli pieniędzy, by spłacić pożyczkę, 13-letni Kasim, chcąc im pomóc, udał się do pobliskiego miasta Kerman, by znaleźć pracę. Po kilku dniach udało mu się zatrudnić na budowie. – Ciężko pracował i uzbierał wystarczająco dużo pieniędzy, by spłacić dług ojca i wrócić do domu. Został bohaterem wioski – mówi Ali Alfoneh, ekspert waszyngtońskiego think tanku Arab Gulf States Institute.

W latach 70. Sulejmani pracował w miejskich wodociągach. W tamtym czasie miał też uczęszczać na kazania wędrownego duchownego, który zaraził go ideą rewolucji islamskiej. W 1979 r., gdy reżim szacha upadł, a władze w kraju przejęli ajatollahowie, 22-letni Sulejmani wstąpił w szeregi Korpusu Strażników Rewolucji. Mimo że przeszedł tylko trzytygodniowe szkolenie, został posłany prosto na front. – Skierowano go na północ kraju, gdzie brał udział w dławieniu rebelii Kurdów – przypomina Alfoneh.

Rok później Saddam Husajn zaatakował Iran. W trakcie krwawej i wyjątkowo brutalnej wojny Sulejmani wykazał się odwagą i męstwem. Choć brakowało mu doświadczenia, szybko objął dowództwo nad oddziałem składającym się z kilku tysięcy żołnierzy. Sławę przyniosły mu misje zwiadowcze za liniami wroga. Często wracał z nich z kozami, którymi dzielił się z towarzyszami broni. Dzięki temu zyskał przydomek „Złodziej Kóz".

Ośmioletni konflikt, który pochłonął milion ofiar po obu stronach, wywarł na młodego żołnierza ogromny wpływ i ukształtował go na całe życie. Sulejmani podobnie jak większość Irańczyków uważał, zresztą słusznie, że Irakijczyków dozbrajały i wspierały finansowo państwa Zachodu. W szczególności Stany Zjednoczone. Co więcej, Amerykanie przekazywali informacje o celach, które Bagdad wykorzystywał podczas ataków chemicznych. Ich makabryczne skutki do dziś odczuwa wielu irańskich weteranów. Nic dziwnego, że w Sulejmanim głęboko zakorzeniła się wrogość do Ameryki. Z kolei rzeź irańskich żołnierzy, często kiepsko uzbrojonych, rozbudziła w nim nacjonalizm, szowinizm i chęć zemsty.

Po wojnie „Złodziej Kóz" trafił na granicę z Afganistanem, gdzie zwalczał przemytników narkotyków. W 1998 r. mianowano go dowódcą brygady al-Kuds. Zaledwie kilka lat później został jednym z głównych rozgrywających na Bliskim Wschodzie.

Prywatne księstwo

Najważniejszym celem, jaki postawił przed sobą Sulejmani, była budowa szyickiej strefy wpływów rozciągającej się od Iranu przez Irak, Syrię i Liban aż do Morza Śródziemnego. Paradoksalnie w realizacji części tego planu pomogły mu Stany Zjednoczone. W latach 2001–2003 Amerykanie obalili dwa wrogie Teheranowi rządy – w Iraku oraz Afganistanie. Na początku Irańczycy nawet wspierali Waszyngton w jego działaniach, ale ta „współpraca" zakończyła się, kiedy George W. Bush zaliczył Iran do „osi zła". By uderzyć w interesy Waszyngtonu, Sulejmani, gdy tylko upadł reżim Saddama Husajna, postanowił wykorzystać agentów, którzy przez lata z jego polecenia infiltrowali środowisko irackich szyitów. Z ich pomocą dowódca Al-Kuds stworzył w całym kraju oddziały milicji, które zaczęły atakować Amerykanów. Szacuje się, że w szczytowym okresie wojny pod kontrolą Irańczyków znajdowało się ponad 30 tys. bojowników.

Z polecenia generała do Iraku trafiały ponadto bomby-pułapki domowej roboty. Według Waszyngtonu odpowiadają one za śmierć co piątego amerykańskiego żołnierza. Równolegle Sulejmani, posuwając się do przekupstwa, szantażu i gróźb, stale zwiększał kontrolę nad irackimi politykami. – Ma kontakty ze wszystkimi ważnymi irackimi i kurdyjskimi politykami oraz wojskowymi. Jest też w bezpośrednim kontakcie z irańskim ambasadorem – mówi prof. Mehrzad Boroujerdi, politolog z uniwersytetu w Syracuse.

Jego wpływy urosły do tego stopnia, że jest w stanie decydować o tym, kto zostanie premierem kraju. W 2010 r. Irakijczycy przez dziewięć miesięcy nie byli w stanie wyłonić nowego rządu. Wówczas Sulejmani zaprosił do Teheranu i Kom najważniejszych szyickich i kurdyjskich polityków. Dowódca Al-Kuds wymusił na nich obietnicę, że poprą kandydaturę Nuriego al-Malikiego. Kilka dni później po raz drugi został on premierem. Zachodni dyplomaci twierdzą, że podczas negocjacji Irańczyk postawił także dwa warunki. Po pierwsze, prezydentem Iraku miał pozostać Dżalal Talabani. Po drugie, Irak mieli opuścić wszyscy Amerykanie. Jankesi wycofali się rok później. Ich miejsce zajął Iran.

W latach 2014–2017 pozycja Teheranu w Iraku została zagrożona przez tzw. Państwo Islamskie (ISIS). Gdy kolejne irackie dywizje kapitulowały przed dżihadystami, Sulejmani ściągnął do Bagdadu swoich najlepszych ludzi. Wraz z nimi zorganizował armię szyickich bojowników, która dała odpór sunnickim radykałom. W czasie najgorętszych walk z ISIS generał był widziany na linii frontu w Mosulu, Tikricie i Faludży. Udana ofensywa przeciwko dżihadystom i odbicie z ich rąk większości kraju tylko umocniły pozycję Sulejmaniego.

„Nie ma wątpliwości, że jest najpotężniejszym człowiekiem w Iraku. Nic nie dzieje się bez jego wiedzy" – opowiada dziennikarzom gazety „Asharq al-Awsat" były minister bezpieczeństwa narodowego.

Irak stał się właściwie prywatnym księstwem Sulejmaniego. Lokalni politycy najważniejsze decyzje konsultują z Teheranem. Przez ostatnie lata ludzie związani z Al-Kuds regularnie wykorzystywali iracki system bankowy do prania brudnych pieniędzy. Nawet część zysków ze sprzedaży ropy rząd w Bagdadzie przesyłał Sulejmaniemu. Niespełna dwa lata temu generał przekonał z kolei Kurdów, by zrezygnowali z planów ogłoszenia niepodległości, po referendum przeprowadzonym wbrew woli Bagdadu. Rok temu po raz kolejny był zaangażowany w tworzenie irackiego rządu. Za swoje działania w Iraku otrzymał awans na stopień generała majora.

W 2013 r., kiedy wydawało się, że reżim Baszara Asada jest bliski upadku, dowódca Al-Kuds pojawił się w Syrii. Dla Teheranu utrzymanie sojusznika miało kluczowe znaczenie. Jego przegrana oznaczałaby utratę przez Iran połączenia z bazami Hezbollahu, wykorzystywanymi jako przyczółki do ataków na Izrael. „Jeśli stracimy Syrię, nie utrzymamy Teheranu" – powiedział dobitnie jeden z irańskich duchownych. By nie dopuścić do takiego scenariusza, Sulejmani naprędce zaczął organizować wsparcie dla Asada. Ściągnął do Syrii bojowników Hezbollahu, najlepszych oficerów Al-Kuds i szyickie milicje z całego świata arabskiego. Ochotników jego ludzie werbowali m.in. w Iraku i Afganistanie.

Generał przekonał także władze w Bagdadzie, by irańskie samoloty z bronią i sprzętem dla walczących mogły wykorzystywać przestrzeń powietrzną Iraku. Sam Sulejmani wraz z najbliższymi doradcami wielokrotnie latał do Damaszku, skąd osobiście dowodził wszystkimi proirańskimi siłami. W pierwszej fazie wojny Iranowi udało się uratować reżim Asada i zabezpieczyć te tereny, które wciąż znajdowały się pod jego kontrolą. W drugiej fazie, która zaczęła się mniej więcej wraz z rosyjską interwencją, Al-Kuds pomogła syryjskiemu rządowi odbić utracone ziemie i umocnić na nich władzę.

Działania Sulejmaniego zauważono na Kremlu. Według izraelskich mediów powołujących się na źródła w Mosadzie generał kilkakrotnie miał się w tajemnicy spotkać z Władimirem Putinem. Dzięki sprawnie przeprowadzonej operacji militarnej w Syrii Teheran zabezpieczył swoje interesy w tym kraju. Zrealizował też marzenie o lądowym moście łączącym szyitów znajdujących się pod jego kontrolą.

Biały Dom zniszczony na Instagramie

Sukces irańskich operacji w Syrii i Iraku spowodował, że popularność Sulejmaniego wśród szyitów na Bliskim Wschodzie osiągnęła apogeum. „Jest dla nich jak połączenie Erwina Rommla, Jamesa Bonda i Lady Gagi w jednym" – napisał na łamach magazynu „Times" były agent CIA Kenneth Pollack. Generał stał się nagle internetowym celebrytą.

W zeszłym roku założył konto na Instagramie, gdzie publikowane są zdjęcia z jego spotkań z Kurdami, jazydami oraz irańskimi żołnierzami i politykami. Nie brakuje też wizerunków ajatollahów i różnych grafik, w tym tej, na której Sulejmani odpala ładunki wybuchowe niszczące Biały Dom. Dowódca Al-Kuds stał się „sławny" także wśród swoich wrogów.

Do tego stopnia, że chcą się go pozbyć. W 2018 r. kuwejcka gazeta „Al-Jarida" pisała, że Waszyngton dał Izraelowi zielone światło, by zabić generała. Z kolei według informacji „New York Timesa" w tym samym czasie saudyjskie władze również zastanawiały się, jak zorganizować na niego zamach.

Te doniesienia tylko wzmocniły pozycję generała w kraju. W marcu tego roku za swoje zasługi dowódca Al-Kuds, jako pierwszy żołnierz od 1979 r., został odznaczony najwyższym irańskim odznaczeniem – Orderem Zulfaghara. Nic dziwnego, że sondaż przeprowadzony przez naukowców z Uniwersytetu w Maryland wspólnie z irańskimi badaczami pokazał, że Sulejmani cieszy się zaufaniem 83 proc. Irańczyków. Uzyskał tym samym lepszy wynik niż obecny prezydent Hasan Rouhani oraz minister spraw zagranicznych Mohammad Dżawad Zarif. Wyniki rozpaliły dyskusję o tym, czy generał zdecyduje się porzucić żołnierkę i wejść do polityki, a może nawet zostać głową państwa.

Za takim scenariuszem przemawia m.in. to, że od lat utrzymuje dobre kontakty z każdą frakcją wśród irańskich elit – od twardogłowych po liberałów. Sam Sulejmani w nielicznych wywiadach podkreśla jednak, że nie marzy o politycznej karierze i chce pozostać żołnierzem. Według ekspertów, składając takie deklaracje, dowódca Al-Kuds nie kokietuje. – Jest najpopularniejszym człowiekiem w Iranie, ale ma na tyle rozumu w głowie, by wiedzieć, że angażując się w politykę, nie będzie tak skuteczny jak na polu bitwy – tłumaczy Hooman Majd. Prof. Mehrzad Boroujerdi dopuszcza z kolei jedną sytuację, która mogłaby skłonić Sulejmaniego, by zamienił mundur na garnitur. – Teoretycznie mógłby wystartować w wyborach prezydenckich, gdyby nowy Najwyższy Przywódca nie spełniał oczekiwań Korpusu Strażników Rewolucji. Wtedy jako głowa państwa mógłby ograniczać jego wpływy – prognozuje ekspert. Na razie się na to nie zanosi. Szczególnie że Sulejmani nie zna innego życia niż to na polu walki. Rok temu podczas ceremonii z okazji 39. rocznicy rewolucji islamskiej obiecał, że pomści poległych towarzyszy, niszcząc Izrael.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W piątek podczas nalotu na Bagdad zginął dowódca irańskich sił Al Kuds, generał Kasem Sulejmani. Pentagon poinformował, że to prezydent Donald Trump podjął decyzję w sprawie zabicia Sulejmaniego. Przypominamy sylwetkę generała z marcowego wydania „Plusa Minusa”.

W 2008 r. podczas jednego z rautów dyplomatycznych w Bagdadzie do ówczesnego dowódcy sił koalicyjnych generała Davida Petraeusa podszedł prezydent Iraku Dżalal Talabani. Polityk bez słowa podał wojskowemu telefon komórkowy. Ten wziął go do ręki i spojrzał na wyświetlacz. „Generale Petraeus, powinien pan wiedzieć, że ja – Kasim Sulejmani – kontroluję politykę Iranu wobec Iraku, Libanu, Strefy Gazy i Afganistanu. Co więcej, irański ambasador w Bagdadzie jest członkiem brygady Al-Kuds. Jego następca też będzie należał do tej formacji" – brzmiała treść esemesa, który przeczytał zaskoczony amerykański oficer.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie