Brexit, Kijów, Kosowo – Europa układana po nowemu

Jaka będzie UE bez Londynu? Kto pokieruje Ukrainą? Czy Grecja porozumie się w końcu z Macedonią, a Serbia z Kosowem? I co na to wszystko Donald Trump?

Aktualizacja: 30.12.2018 07:56 Publikacja: 29.12.2018 18:00

Brexit, Kijów, Kosowo – Europa układana po nowemu

Foto: AFP

Rok umarł, niech żyje rok« – oto okrzyk będący wyrazem radości niezbyt zrozumiałej. Cóż za radość z tego, że wszystko mija" – napisał swego czasu całkiem na poważnie skłonny zazwyczaj do niepowagi Stefan Kisielewski. Słysząc wciąż głośno strzelające korki od szampana i chyba coraz mniej głośne fajerwerki, czujemy zazwyczaj mieszankę ulgi, chwilowej melancholii i niepewności. W nieprzerwanym kołowrocie wydarzeń, w zalewie komunikatów, oświadczeń i sprostowań, newsów i fake newsów, polemik i replik zauważymy wiekową i banalną, konserwatywno-postępową prawdę – wiele musi się zmienić, aby nie zmieniło się nic.

Przypomnijmy sobie wszystkie nasze przewidywania w ciągu ostatnich kilku lat. Zwycięstwo Trumpa, brexit, powszechne rządy populistów w największych krajach europejskich, rosnące fale uchodźców, zagrożenie terroryzmem, wojną na Półwyspie Koreańskim i konflikt amerykańsko-chiński. Większość tych wydarzeń miała być klasycznym przykładem spełnionego koszmaru. Tymczasem pewne zjawiska z tej listy jak najbardziej się spełniły, choć zapowiadanej tragedii nie doświadczyliśmy. Czasami wręcz przeciwnie – można powiedzieć, że przyzwyczailiśmy się do nowych okoliczności i uznajemy je wręcz za coś oczywistego.

Zasadniczo, trudno byłoby dzisiaj wyobrazić sobie powrót do czasów z pierwszej połowy kończącej się dekady. Epoki przewidywalnych aż do bólu przywódców w rodzaju Baracka Obamy, Francois Hollande'a, Maria Montiego i Jose Marii Aznara. Czasów przewidywalnych i powtarzalnych komunikatów ze szczytów Rady Europejskiej, zapewniających o reformach i działaniach na rzecz wzrostu gospodarczego. Do zapomnianych i budzących teraz raczej złośliwy uśmiech dokumentów w rodzaju strategii lizbońskiej lub raportów o konkurencyjności gospodarki Starego Kontynentu. Nowe elity polityczne, choć czasem niezupełnie takie nowe, zapewniają nam niewątpliwie dużo więcej pytań i zagadek oraz umożliwiają poszukiwanie alternatywnych scenariuszy. Oto kilka z nich, które mogą, lecz oczywiście nie muszą, spełnić się w nadchodzącym roku.

Skomplikowana Unia

Gdyby jeszcze kilka lub kilkanaście lat temu poważne media, mainstreamowi publicyści i politycy całkiem otwartym tekstem twierdzili, że Unia Europejska może nie przetrwać, uznano by ich albo za marginalnych radykałów, albo za błyskotliwych rozmówców, którzy na końcu wywodu wypowiedzą magiczną formułę, że ich prognozy to tylko żart lub prowokacja intelektualna. Ostatecznie mogli pełnić rolę swoistych, niegroźnych oryginałów, jak np. były prezydent Czech Vaclav Klaus. W minionym roku takie słowa padały jednak w debacie ogólnoeuropejskiej coraz częściej. I nie dotyczy to wyłącznie słynnej już „wyimaginowanej wspólnoty" prezydenta Andrzeja Dudy. Nie chodzi tu też tylko o przewidywania popularnego nad Wisłą George'a Friedmana, twierdzącego podczas konferencji w Krakowie w październiku 2018 roku, iż „UE rozpada się, będąc podmiotem znajdującym się w stanie wojny sam ze sobą". Nie dotyczy to również opinii wygłaszanych przez tradycyjnie eurosceptycznych naukowców z The London School of Economics w rodzaju prof. Gwythiana Prinsa, którego wypowiedzi to w zasadzie przewidywalne tyrady przeciwko wyalienowanym eurokratom i brukselskim kastom urzędniczym, ochoczo cytowane i trafiające na memy. Last but not least, nie mówimy nawet o nośnych w ubiegłym roku zapowiedziach szefa kampanii wyborczej Donalda Trumpa Steve'a Bannona zamierzającego – na razie głównie za pomocą zapowiedzi publicystów dużych serwisów internetowych – tworzyć antyunijną międzynarodówkę.

Chodzi o to, że nigdy do tej pory nie było w Europie tak wielu rządów, które znajdowałyby się na kursie kolizyjnym z uważaną do niedawna za niepodważalny dogmat polityką zwaną z angielska „ever closer union", czyli widzącą jedyny lek na wszelkie europejskie kryzysy w stwierdzeniu „naszym problemem jest za mało Europy". Mamy z tym do czynienia na Węgrzech, w Polsce, Włoszech, Austrii, Czechach i Rumunii, nie wspominając już o problemach stykania się świata polityki i korupcji na Malcie, w Bułgarii i na Słowacji, skutkującymi w ostatnich dwóch latach tragicznym losem trzech dziennikarzy z tych krajów. Gdy dodamy do tego jeszcze wciąż istniejące poważne problemy rozwojowe i mierne perspektywy rozwoju rynku pracy, szczególnie dla osób młodych w Portugalii, Hiszpanii oraz Grecji, wyludnianie się mniejszych krajów, np. Litwy, Łotwy i Estonii oraz Słowenii, trudno w zasadzie dostrzec, jaka idea spaja jeszcze Unię Europejską.

Zapowiadane przed dwoma laty w „Białej księdze" Jeana-Claude'a Junckera scenariusze przyszłości UE, podobnie jak znacznie ograniczony w stosunku do pierwotnych założeń wspólny budżet dla strefy euro, wciąż pozostający ramowym projektem (ostateczne decyzje w jego sprawie mają zapaść w połowie 2019 roku), staną się najprawdopodobniej pomnikami raczej niezbyt oszałamiającej, mówiąc delikatnie, operatywności politycznej odchodzącej Komisji Europejskiej niż realnymi osiągnięciami. Wielką ideą UE nie jest już dzisiaj samo przyjęcie euro – po Litwie, która na razie jako ostatnia dokonała tego z początkiem 2015 roku, jedynie Bułgaria wydaje się znajdować na zaawansowanej drodze do wspólnej waluty, chociaż wciąż sceptyczny wobec zapowiedzi Sofii jest Europejski Bank Centralny.

To samo można powiedzieć o pomyśle rozszerzenia Wspólnoty, który niegdyś mógł być postrzegany jako jeden z głównych motorów rozwoju Unii. Wciąż odległa perspektywa eurointegracyjna Serbii, wyznaczona orientacyjnie na 2025 rok, nie mówiąc już o niepewnym europejskim losie Bośni i Hercegowiny, Albanii, Czarnogóry i Macedonii, coraz bardziej skłania stolice państw Bałkanów Zachodnich w stronę Moskwy lub Ankary. Słuszne wydają się więc apele, żeby projekt europejski przemyśleć w jakiś sposób na nowo i nadać mu całkowicie nową dynamikę. Sama ściślejsza integracja strefy euro, wciąż odkładana ad calendas graecas, raczej takiego nowego ducha w zmurszałe struktury UE nie tchnie.

Czy takie ożywcze prądy pojawią się w Europie w nowym, 2019 roku? Na razie większość krajowych obserwatorów, od publicystów „Krytyki Politycznej" po komentatorów twardej prawicy, zgadza się zasadniczo, że wizja Europy, jakiej usiłują bronić Donald Tusk, członkowie Komisji Europejskiej oraz stopniowo kończąca aktywność polityczną kanclerz Angela Merkel, jest już archaiczna i nie jest w stanie nikogo porwać. Otwarty pozostaje kształt nowej, dziewiątej już kadencji Parlamentu Europejskiego. Nie jest wcale pewne, czy Viktor Orbán i jego Fidesz oraz odnowieni chadecy austriackiego kanclerza Sebastiana Kurza zdecydują się na podjęcie akcji demontażu Europejskiej Partii Ludowej i utworzą nową strukturę, do której mógłby dołączyć chociażby PiS lub partia ANO czeskiego premiera Andreja Babiša.

W szczególności chodzi tu o Orbána, którego pozycja w największej europejskiej rodzinie politycznej w ostatnich latach uległa osłabieniu i nie jest tak oczywista, jak jeszcze w poprzedniej dekadzie. W ubiegłorocznych wystąpieniach węgierskiego lidera temat „nowej, odnowionej EPL" pojawiał się dość regularnie, choć bardziej jako straszak wobec kierownictwa tej grupy niż realna zapowiedź nowej strategii politycznej. Niemniej, warto będzie obserwować to, co dziać się będzie po przewidzianych na koniec maja wyborach do europarlamentu, odbywających się już bez Wielkiej Brytanii. Czy więc mniejsza, bo licząca już 705, a nie 751 europosłów, kadencja PE będzie stanowić nową jakość, czy raczej kontynuację – trudno dzisiaj przewidzieć.

Przykład perypetii z brexitem, o którym więcej za chwilę, pokazuje ciekawe zjawisko. Z UE łatwo jest ogłosić wyjście polityczne, ale znacznie trudniej je sfinalizować. I wcale nie dlatego, że struktury w Brukseli są tak silne, opresyjne i wszechwładne. Przez lata swojego funkcjonowania Unia stała się bardzo skomplikowanym i złożonym mechanizmem, trudnym nawet do jednoznacznego opisania i zdefiniowania. Trudno więc spodziewać się nagłego, wieszczonego przez niektórych upadku Wspólnoty i wyjścia z niej kolejnych państw. Wydaje się, że przynajmniej do nowych eurowyborów Wspólnota będzie dryfować, bez skutecznych i wyrazistych liderów. Poważniejszych zmian możemy się spodziewać dopiero od połowy roku.

Graniczny 29 marca

Deal or no deal" (opuszczenie UE na wynegocjowanych warunkach czy „dzikie", bez żadnego porozumienia) to bodajże najczęściej powtarzany przez dziennikarzy i publicystów zwrot na Wyspach Brytyjskich w mijającym roku. Ale też w ostatnich miesiącach 2018 roku sporą popularność zdobyło niezbyt wyszukane językowo określenie „bobs" (bored of brexiters) oznaczające ludzi znudzonych trwającym blisko 2,5 roku serialem pod tytułem „Brexit". Grudniowe orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej stanowiące, że Londyn może w każde chwili jednostronnie wycofać wniosek o wyjście z UE i przerwać uruchomioną procedurę wystąpienia przewidzianą w artykule 50 traktatu lizbońskiego, można było uznać za formę ostatniego koła ratunkowego rzuconego premier Theresie May. Zdało się ono na niewiele, tak jak arytmetyczne wygranie przez szefową rządu głosowania nad przywództwem w macierzystej Partii Konserwatywnej oraz specjalny szczyt UE dotyczący brexitu w połowie grudnia 2018 roku. Symboliczne wręcz, chwilowe zatrzaśnięcie się drzwi samochodu premier Jej Królewskiej Mości tuż przed spotkaniem z kanclerz Merkel pokazuje zupełny pat w kwestii osiągnięcia przez Brytyjczyków porozumienia rozwodowego z resztą przywódców europejskich.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę towarzyszący brexitowi problem braku podpisania ewentualnego porozumienia granicznego z Irlandią oraz Hiszpanią (dotyczącą Gibraltaru), jest bardzo prawdopodobne, że niestabilny personalnie i trawiony ciągłymi dymisjami ministrów rząd May i Bruksela przystaną na kilka małych, przejściowych porozumień. A więc bez kompleksowego pakietu umów kończących ponad 45-letnią obecność Wielkiej Brytanii we Wspólnotach Europejskich. Unii da to możliwość wyjścia z twarzą z przewlekłego sporu i pokaże, że pomimo rozwodu z Londynem będzie w stanie zapewnić dalszy, normalny przepływ towarów i usług ze swoim dawnym krajem członkowskim.

Większość polityków europejskich, trapionych zresztą, jak w przypadku Francji oraz Niemiec, własnymi problemami, pogodziła się już z brexitem i graniczną datą 29 marca 2019 jako końcem związku ze Zjednoczonym Królestwem.

Czy wróci Julia

Koniec marca 2019 roku to nie tylko finalizacja brexitu, ale również wybory prezydenckie na Ukrainie. Zasadnicza rozgrywka będzie miała miejsce pomiędzy urzędującym Petrem Poroszenką i Julią Tymoszenko. Do połowy grudnia w sondażach utrzymywała się przewaga byłej premier. Incydent z kutrami rosyjskich pograniczników w Cieśninie Kerczeńskiej na początku grudnia, po którym prezydent zdecydował się na wprowadzenie stanu wojennego w kilku regionach, był jednak dla niego w kategoriach kampanii wyborczej podarunkiem losu. Do tego doszło zwołanie soboru zjednoczeniowego w Kijowie. Co prawda dokonał on tylko zjednoczenia dwóch struktur cerkiewnych – Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Kijowskiego i Autokefalicznej Cerkwi Ukraińskiej. Utworzona przez nie Cerkiew Prawosławna na Ukrainie na początku stycznia otrzyma tomos (oficjalne potwierdzenie autokefalii) od Konstantynopola, od patriarchy ekumenicznego Bartłomieja. Wchodząca w skład patriarchatu moskiewskiego autonomiczna Ukraińska Cerkiew Prawosławna nie wzięła w soborze udziału, a niedługo potem parlament uchwalił nowelizację ustawy o wolności sumienia i organizacjach religijnych, która zmusi ją do zmiany oficjalnej nazwy na: Rosyjska Cerkiew Prawosławna na Ukrainie.

Mocne zaangażowanie prezydenta w uzyskanie autokefalii to kolejny krok na drodze do zdobycia elektoratu zapewniającego mu drugą kadencję. Hasło wyborcze Poroszenki: „wiara, język, armia", wprost sugeruje, że będzie się on chciał odwołać do patriotycznych i narodowo nastrojonych warstw społeczeństwa. Siłą rzeczy będzie to przesuwać jego główną rywalkę na pozycje bardziej umiarkowane. Sama Tymoszenko buduje swoją narrację na krytyce nieudolnej jej zdaniem polityki Poroszenki, który nie potrafi odzyskać kontroli nad Krymem i Donbasem.

Najważniejszym pytaniem wiosny 2019 roku na Wschodzie będzie jednak, czy w przypadku zwycięstwa Tymoszenki przewlekła i zamrożona faza wojny z Rosją zostanie utrzymana, czy też Kijów odzyska na polu międzynarodowym inicjatywę w sprawie powrotu do integralności terytorialnej i kontroli nad ziemiami, które utracił po 2014 roku.

Serbia kontra Kosowo

Rok 2019 może być ciekawy w kwestii dalszych losów relacji Serbii i Kosowa. Dialog polityczny między Belgradem a byłym okręgiem autonomicznym pozostającym poza kontrolą Serbii od interwencji NATO w 1999 roku i który ogłosił jednostronnie niepodległość w 2008 roku, trwał pod auspicjami UE od blisko sześciu lat. Nie przyniósł on jednak większych osiągnięć, co uznawane jest za prestiżową klęskę szefowej unijnej dyplomacji Federiki Mogherini. Serbii udało się zresztą w ostatnich latach wyraźnie odzyskać inicjatywę dyplomatyczną w kwestii kosowskiej – liczba państw uznających niepodległość dawnej prowincji zaczęła się zmniejszać, a pewnej grupie – głównie krajom Afryki i Ameryki Łacińskiej – udało się nawet wycofać z podjętych decyzji o nawiązaniu relacji dyplomatycznych z Prisztiną. Zablokowano również przyjęcie Kosowa do Interpolu i kilku pomniejszych organizacji międzynarodowych. Belgrad z nadzieją patrzył również na prezydenta Donalda Trumpa, którego otoczenie i doradcy zdawali się rozumieć jak nikt do tej pory racje serbskie w tym przewlekłym sporze politycznym.

Z drugiej strony rząd w Belgradzie był od lat w sposób nieformalny naciskany przez największe kraje UE o uznanie niepodległości swojej byłej prowincji i nawiązanie z nią równoprawnych stosunków dyplomatycznych. Gest taki uznano za przepustkę dla europejskiej integracji Serbii.

W drugiej połowie 2018 roku doszło do zaostrzenia relacji serbsko-kosowskich. Padło wiele buńczucznych zapowiedzi po obu stronach, łącznie z możliwością użycia siły. Kosowo wprowadziło ogromne cła na sprowadzane z Serbii towary codziennego użytku i w grudniu podjęło decyzję o utworzeniu własnej armii, co dla Belgradu stanowi kamień obrazy. Belgrad przeliczył się z poparciem Trumpa – prezydent USA poparł utworzenie kosowskich oddziałów wojskowych, a do prezydenta Serbii Aleksandra Vučicia wysłał nawet list, w którym zachęcił do osiągnięcia kompromisu i niezaprzepaszczania szansy na trwały pokój, który jest „na wyciągnięcie ręki".

Elementem porozumienia serbsko-kosowskiego miałaby być jedna z największych po II wojnie światowej w Europie wymiana granic. Północną część Kosowa, zamieszkaną przez serbską większość, można byłoby przyłączyć do Serbii w zamian za południowe obszary Serbii zamieszkane przez Albańczyków. Pomysł wymiany terytoriów nie zyskał jednak masowego poparcia w serbskim społeczeństwie i jest powszechnie krytykowany. Relacje między Belgradem a Prisztiną będą jednym z kluczowych zagadnień politycznych na Starym Kontynencie w najbliższym czasie.

Jeżeli jesteśmy przy Bałkanach, przyszły rok będzie sprawdzianem wyborczym premiera Grecji Aleksisa Ciprasa. W 2018 roku udało mu się wynegocjować porozumienie z premierem Macedonii Zoranem Zajewem, które miało doprowadzić do trwałego uregulowania relacji pomiędzy obydwoma krajami i przyjęciem przez północnego sąsiada Grecji oficjalnej nazwy Macedonia Północna (Ateny od momentu rozpadu Jugosławii konsekwentnie nie uznają nazwy Macedonia, twierdząc, że jest ona elementem greckiego dziedzictwa historycznego i narodowego). Niestety, referendum powszechne w Macedonii mające zatwierdzić porozumienie premierów zakończyło się fiaskiem z powodu niskiej frekwencji.

Tego rodzaju bieg wydarzeń zdecydowanie osłabił pozycję Ciprasa, który dołuje w sondażach przed mającymi się odbyć w 2019 roku wyborami. Sukces w kwestii macedońskiej zapewniłby mu miękkie lądowanie w strukturach unijnych po majowych eurowyborach. Również ogłoszone w minionym roku zakończenie udziału Grecji w unijnych programach pomocowo-oszczędnościowych nie ratuje w oczach Greków pozycji Ciprasa, który w 2015 roku doszedł do władzy na fali masowego sprzeciwu wobec polityki międzynarodowych instytucji finansowych i potężnego kryzysu gospodarczego, który trawił kraj w pierwszej połowie tej dekady. Być może 2019 rok będzie zakończeniem rządów partii Syriza i powrotem do władzy centroprawicowej Nowej Demokracji.

Wszystkie prognozy są zazwyczaj obarczone ryzykiem nieprzewidywalności wydarzeń. Czy się sprawdzą, o tym zdecyduje nie tylko ślepy los, ale również umiejętności polityków i ich zaplecza. Życzmy więc sobie tradycyjnie, aby Nowy Rok był spokojny, ale równocześnie – aby wciąż nas czymś zaskakiwał.

Autor jest filozofem, dziennikarzem i publicystą. Stale współpracuje z Nową Konfederacją, Laboratorium Więzi oraz Polskim Radiem24

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Rok umarł, niech żyje rok« – oto okrzyk będący wyrazem radości niezbyt zrozumiałej. Cóż za radość z tego, że wszystko mija" – napisał swego czasu całkiem na poważnie skłonny zazwyczaj do niepowagi Stefan Kisielewski. Słysząc wciąż głośno strzelające korki od szampana i chyba coraz mniej głośne fajerwerki, czujemy zazwyczaj mieszankę ulgi, chwilowej melancholii i niepewności. W nieprzerwanym kołowrocie wydarzeń, w zalewie komunikatów, oświadczeń i sprostowań, newsów i fake newsów, polemik i replik zauważymy wiekową i banalną, konserwatywno-postępową prawdę – wiele musi się zmienić, aby nie zmieniło się nic.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy